Felietony > Zdaniem Siwmira

Herod to był wielki król

SiwmirPrzyszła do mnie znajoma. Z dzieckiem. Nie żebym miał coś przeciwko dzieciom w ogóle, ale w szczególe, czyli po prostu w przypadku niektórych pojedynczych osobników przypomina mi się powiedzenie Sienkiewicza: Herod to był wielki król. Dzięciątko, lat trzy z groszami, płci męskiej, najpierw zaczęło bić w lustro rączkami i nóżkami. Nie wiem, co berbeć zobaczył w odbiciu, ale najwyraźniej mu się to nie spodobało. I bardzo możliwe, że poparłbym ten tok rozumowania, bo jak patrzyłem na jego twarz bez śladu najmniejszej inteligencji w oczach, z wiecznie kapiącą śliną i z buzią pełną tłustych gilów wydłubywanych z nosa, to też mi się ten widok nie podobał. Ale lustro było moje, próbowałem zatem interweniować. Mamusia dzieciątka siedziała przy stole i opowiadała radośnie swoje miłosne perypetie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Szczerze mówiąc, gdybym wyszedł, prawdopodobnie też by nie zauważyła. Przy opisie kolejnego amanta przestałem rejestrować jej tok rozumowania i zająłem się opanowywaniem zniszczeń. Odgoniłem wandala od szklanego stołu, po którym zaczął jeździć metalową konewką, zabrałem wazon z podłogi i uzupełniłem wylaną wodę, poprzestawiałem drobne rzeczy na wyższe półki, zabierając, co tylko się dało z zasięgu jego zbrodniczych pazurów, zamknąłem na klucz drzwi do łazienki, żeby nie mógł się bawić kranem od bidetu, odebrałem swoje buty stojące w korytarzu, ponieważ zamsz ma tę nieprzyjemną właściwość, że zostają na nim ślady po zębach. Wtedy dzieciak przykucnął na podłodze, zdjął majtki i zrobił kupę. I nie, nie miał pampersa! Zamarłem. Nie przerywając wywodu, rozkoszna mamunia machnęła ręką, jakby chciała podkreślić: „Spokojnie, nie ma się czym przejmować, on tak ma”. Jej latorośl w tym czasie nabrała w rękę kałowych wydzielin i zaczęła z zadowoleniem rozsmarowywać po meblach. Zanim mnie odblokowało, miałem już gustowne brązowe smugi na krześle, stole i kanapie. Zareagowałem dopiero, gdy jego palec wylądował w moim kieliszku z własnej roboty wiśniówką. Mamuśka stwierdziła dowcipnie: „A, nie przesadzaj, alkohol dezynfekuje...”

Tu powinien teraz znaleźć się długi fragment pustki, bez słów, bo po wyrzuceniu tych dwoje ze swojego mieszkania (wredny jestem, prawda?), wywietrzeniu, wyczyszczeniu i zwymiotowaniu po tym czyszczeniu, znalazłem się w stanie przypominającym letarg. I to z gatunku tych katatonicznych. Dopiero następnego dnia zrobiłem rozeznanie pośród znajomych. Delikatne, bo w dzisiejszych czasach powiedzenie czegokolwiek nieprzyjemnego na temat dzieci przypomina lot kamikaze. Satysfakcja z misji jest w trakcie przygotowań i lotu, potem już tylko ciemność.

Dlaczego w społeczeństwie dziecko traktowane jest jak osobnik, któremu wszystko wolno? Skąd to się wzięło? Rozumiem, że dawniej dzieci traktowane były podle, musiały pracować ponad siły i nie miały żadnych praw. Minęło jednak sporo czasu i po okresie „przegięcia” zwyczajów w drugą stronę, powinno zapanować coś w rodzaju wyważonego wychowania z mądrym określeniem zarówno praw jak i obowiązków dotyczących dzieci. Tymczasem wygląda na to, iż drepczemy w miejscu, które wydeptali propagatorzy wychowania bezstresowego z hippisami na czele. Przynajmniej w praktyce. W teorii bowiem wszystko jest jak powinno.

Autorytatywne wychowanie, pomimo źle kojarzącej się nazwy, mówi o potrzebie jasnych reguł i oczekiwań w wychowaniu, o konsekwencji, dyscyplinie, ale też o ciepłych relacjach i płaszczyźnie do dyskusji pomiędzy wychowankiem a opiekunem. Badania dowiodły, że jest to najefektywniejszy i najbardziej pożądany rodzaj wychowania. Uczy samodzielności, zdrowej samooceny, gotowości do bronienia swojego terytorium, ale i do poszanowania czyjegoś. Przygotowuje na podjęcie wyważonego ryzyka, daje wytrwałość w dążeniu do realizacji wytyczonych celów. I co? I nic. W praktyce wielu rodziców podchodzi do tematu w stylu „moje dziecko może wszystko”. A pozostali pojęcia funkcjonujące w pedagogice rozumieją po swojemu. Weźmy taką konsekwencję. Niby zgodnie z definicją powinno to być przemyślane działanie, lub pogląd, z którego nie rezygnujemy. W wychowaniu rzecz podstawowa, jedna z najważniejszych, ucząca dziecko zasad i sprawiająca, że czuje się ono bezpiecznie. Odstąpienie od raz podjętych przez rodziców decyzji można porównać do wystrzału w lecącym samolocie. Zostanie nadszarpnięta struktura samolotu, nastąpi dekompresja i prędzej czy później pasażerowie boleśnie przekonają się o skutkach grawitacji. Dziecko, które raz coś może zrobić lub otrzymać, innym razem nie, traci punkt oparcia, nie wie tak naprawdę, co wolno, a co jest zabronione, wszystko wydaje mu się względne, a to prowadzi do zaburzenia poczucia bezpieczeństwa, szukania go w rozmaitych subkulturach i spełniania najdziwniejszych wymagań ich przywódców.

Tylko że łatwiej jest ustąpić, gdy córka albo syn rzucają się na podłogę z krzykiem. I, jak mówili znajomi, czasem ustąpić trzeba, inaczej przecież nie można dokończyć zakupów, musieliby wyjść z czyjegoś domu albo po prostu nie mogliby spokojnie poczytać. Tfu... to już moja nadinterpretacja, w tym kraju rzadko kto czyta, chciałem powiedzieć, że nie mogliby spokojnie wypić piwa i obejrzeć meczu albo pogadać przez telefon.

Otarłem pot z czoła, westchnąłem ciężko i zadzwoniłem do kolejnej znajomej. Znamy się tylko z Internetu, ucieszyła się zatem z mojego telefonu i od razu zaproponowała spotkanie na pikniku rodzinnym w Warszawie. Pomyślałem, że taki piknik jest dobrą okazją do obserwacji i zgodziłem się pod warunkiem, że najpierw mi opowie, czy wychowuje swoje dzieci konsekwentnie. I tu nareszcie mogłem odetchnąć z ulgą. Znajoma sama z siebie rozszerzyła wypowiedź, precyzyjnie określiła jakimi metodami się posługuje, co robi i jakie to przynosi skutki. Jakbym słyszał samego siebie. Rozumieliśmy się w pół słowa! Okazało się, że jest pedagogiem z wykształcenia. Alleluja! Zastrzygłem uszami i udałem się jak najszybciej na piknik.

Już niedaleko wejścia zauważyłem przecudną scenkę. Dziecko siedziało na asfalcie i tłukło samochodem w glebę. Mamusia cierpliwie tłumaczyła dlaczego tak robić nie wolno. Po dziesięciu minutach samochód był w strzępach, dziecko natomiast, znudzone zabawą, przerzuciło się na obrywanie liści z krzaka, kompletnie ignorując rodzicielkę. Rozpromieniona mama, która już kilkakrotnie łypała na mnie okiem stwierdziła: „Widzi pan, cierpliwość i konsekwencja zawsze przynoszą rezultaty. Wystarczy dziecku wytłumaczyć i zrozumie”.

Po kilku dalszych zdaniach okazało się, że jest to moja znajoma pani pedagog. Uciekłem, nie przedstawiając się. I pewnie mi nie uwierzycie, ale leżę dalej w stuporze katatonicznym, nie wiedząc co sprawia, że w ludzkim postępowaniu wiedza to jedno a jej realizacja to drugie. Gorzej, leżę, nie mając już najmniejszej ochoty, żeby się dowiedzieć. Ratunkuuuu!!!!

Jan Siwmir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.