Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 6

Gdzieś w ostatecznej krainieW 1825 roku jeden z obywateli miasta Będzina zginął pod rumowiskiem walącego się muru zamku. Wtedy to wydano polecenie zburzenia zamku do fundamentów. I już Będzin nie kojarzyłby się z zamkiem, nie powstałyby dziesiątki, setki, tysiące zdjęć zamku, a kierowcy jadąc nocą przez Będzin nie ujrzeliby wynurzającego się z mroku zamku w niebieskich oparach mgły. Ale na szczęście w 1827 roku nakazano wstrzymać burzenie i chronić zabytki, bo przecież zabytkami są. W 1833 roku hr. Raczyński, komisarz Banku Polskiego zobaczywszy „przepyszne” zwaliska zamku postanowił je odbudować. W 1834 zajaśniało zamczysko pełnym blaskiem. Na razie jeszcze nie niebieskim.

*

Na początku stoją naprzeciw siebie armie. Król ze wzgórza obserwuje pole bitwy. Obok Hetman i gońce gotowi do zaniesienia rozkazu na skrzydła. Bitwa może się zacząć.

Ta bitwa to szachy. Mecz szachowy rozgrywa w Będzinie pod zamkiem Krzyś, który przegrał z rycerzem Doboszem, teraz gra z Wojtkiem, który zgłębił tajniki szachów, grając z komputerem. Ma w pamięci partie Aljechina, Kiseritzkiego, Fiszera, Capablanki. Zaczął dobrze, lecz parę ruchów później już wiedział, że przegra. Szachom trzeba poświęcić życie, by zgłębić moc 8 figur i 8 żołnierzy, którzy mogą wszystko. Wszystko, co rozkaże im szachista.

*

Dzieci na Warpiu grają w koble. Koble to gra polegająca na podrzucaniu kamyka do góry, i w tym czasie, kiedy kamyk jest w górze, trzeba szybko zgarnąć dłonią kamyki leżące na ziemi lub na stole. Kamyków jest 9 plus ten jeden, który spada w dół i trzeba, mając w dłoni najpierw dwa, potem trzy, cztery, itd. złapać tego spadającego. To są koble. Kamyczki muszą być w miarę okrągłe i można grać.

Jeszcze nie wynaleziono radia, które przenosi słowa i muzykę z całego świata, można godzinami słuchać i dlatego dzieci grają w koble. Grają na przerwie w szkole, grają w domu, na ulicy grają. Jeszcze nie pracują w biedaszybie, więc mogą grać. Potem nie będzie na to czasu i sił braknie na grę. Marysia Opoka uwielbiała tę grę. Jeszcze po 60 latach znała zasady i pokazywała jak się gra. Sto lat później dzieci z Będzina grali w inne gry. Każdy przy swoim komputerze, odizolowany od świata i rzeczywistości, wchodził w inną rzeczywistość. Nie potrzebny mu kolega z krwi i kości, gdyż miał kolegę, który mógł zrobić wszystko, pokonać wszystko i wszystkich, i nie miał w ogóle swojego zdania. Kolega wirtualny.

*

Kiedyś Mont Blanc zdobywał Kordian. Dzisiaj na Mont Blanc, najwyższy szczyt Europy, wyprawę z Będzina poprowadził Sędzia Gwidon. A potem zaprosił do Biblioteki gości, aby opowiedzieć o wyprawie, film pokazać i zdjęcia, o których marzył kiedyś Juliusz.

Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości, Nie chybił gospodarskiej ważnej powinności (...) To mówiąc Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokim.

Pokazał więc film i zdjęcia gór, a na ich tle ludzi z Będzina. Kawałek tego miasta wzięli do Szwajcarii i kawałek Szwajcarii przywieźli tutaj.

I co na to powiesz Juliuszu.

Powiedział. Napisał tak:

Pójdziemy razem na śniegu korony! Pójdziemy razem nad sosnowe bory Pójdziemy razem gdzie trzód jęczą dzwony Gdzie się w tęczowe ubiera kolory Jungfrau i słońce złote ma pod sobą… …A jeśli z takiej nie wrócimy góry Ludzie pomyślą że nas wzięły duchy I gdzieś w niebieskie wzniosły lazury.

Wrócili Juliuszu. Wrócili.

*

Bo to jest taka wędrówka. Zaczęliśmy od Juliusza, potem wszystkich zaprosiliśmy do dworku w Radziwiliszkach, a potem do miasta nad Przemszą (My będziem tu) przyszliśmy.

Teraz odchylamy zasłonę. Juliusz tak pisze: skutkiem tej dziwnej władzy, która szepce do ucha nigdy wprzód nie słyszane wyrazy, a oczom we śnie pokazuje nigdy, we śnie nawet nie widziane istoty.

Tak, on to ma. Ktoś mu wszystko dyktuje. Właśnie pisze „Balladynę”. Zaprowadził nas do chaty pustelnika. Pustelnik to Popiel III. Pustelnik może zajrzeć za zasłonę, bo może się skupić. Nic go nie rozprasza. Może godzinami kontemplować krople deszczu, czy źdźbło trawy. Nigdzie nie bywa, a wszystko wie. No, prawie wszystko.

*

Pisaliśmy o stawie pod grodzieckim lasem. W stawie tym żył topielec, co to ludzi gonił. Te opowieści o topielcu żyły opowiadane w długie zimowe wieczory. A u Juliusza, w „Balladynie” też podobny motyw. Goplana żyjąca w jeziorze, śpiąca na kryształowym łożu budzi się nagle, bo rybacy lód robią, gdyż zima jest, a oni ryb chcą. I wpadł jeden z nich, i co robi Goplana, kiedy on majestatycznie opada na dno?

Ale się piękny wydał – ach! piękny tak, że chciałam zatrzymać go na wieki w zimnych pałacach … i przykryć łańcuchem pocałunków... Wtem zaczął konać… Musiałam wtenczas, ech, musiałam go wypuścić.

Tak było u Juliusza. A w stawie w Będzinie nasza będzińska Goplana nie puściła chłopca. Dlatego chłopak ten sam uciekać musiał i ludzi straszyć, górników z roboty do domu idących. Tak było. Oj tak.

*

Nasza znajoma Marysia zapisana w paszporcie z carskim orłem przyszła na świat w 1896 roku. To był XIX wiek. Wiek, który nie wiadomo, kiedy się skończył. Są różne warianty. Jeden mówi, że w 1914, inny, że w 1912 w kwietniu. Wtedy to zatonął ten wiek w Atlantyku. Wiek, w którym ludzie wierzyli w potęgę ludzkiego rozumu i swoje nieograniczone możliwości. A tu wystarczył kawałek lodu i potęga poszła na dno. W kwietniu 1912 roku, gdy zatonął „Titanic”, Marysia miała 16 lat. Pracowała na budowie. Nosiła cegły w nosiłkach na plecach. Była pomocnikiem murarza. Przychodziła do domu tak zmęczona, że zaraz zasypiała. Nie zauważyła Marysia, że wiek XIX się skończył.

*

Marysia odeszła w 1980 roku. W roku, w którym zaczynała się nowa epoka. 84 lata. Tyle dostała od Boga. Widziała wiele. Wrosła w to miasto. Śpiewała rosyjski hymn przed lekcją, nosiła cegły i promieniowała miłością do ludzi. Ale jakże trudno opisać życie człowieka.

Gdy brnę w stadnej wrzawie w wielkomiejskim gwarze w szumie kół i maszyn wielokształtnym tłumie Ty jesteś Drogą Przyjdź mój Jezu, pociesz mnie.

Pociesz mnie, szeptała, bo ostatnie lata to już była droga krzyżowa. Złamała nogę, potem drugą, i szła tą swoją ulicą o kulach, kiedy noga trochę się zrosła. Już miała 77 lat, a tu jeszcze jeden krzyż.

*

zasłonił dłonią oczy ale zerknął ukradkiem zrobił to za nas wszystkich wszak był jedynym świadkiemks. J. Pasierb

On to widział. On, to Anioł, który potem czekał na trzy Marie, by im to powiedzieć. Powiedzieć o najważniejszym wydarzeniu w dziejach świata. O tym wydarzeniu mówi pusty grób.

*

Jakże trudno zajrzeć za zasłonę. Podświadomie czujemy, że tam coś jest. To Juliusz napisał to zdanie „ale zasłony więcej nie odchyli” w jednym ze swoich utworów. On to czuł bardzo intensywnie. Ba, on był pewien, jeżeli w tej materii można być w ogóle czegokolwiek pewnym.

* * *

Tyle istnień przeminęło bez śladu. Albo też ślad jakiś zostawili, to nazwisko w dzienniku klasowym. Czytamy. Urodził się w roku 1918, 1920 czy 1923. mieszkał na ulicy Brzozowickiej, czy Siemońskiej, ojciec jego górnik. I tyle. Chodził do szkoły, żył, już go nie ma i nikt go już nie pamięta. Mało tego. Nikt nie wie, że istniał. Teraz, dzisiaj, przed chwilą odkryty w dzienniku. Ze sprawowania bardzo dobry, z polskiego niedostateczny, z innych przedmiotów też nie lepiej, nawet z religii niedostateczny. Pozostaje w 2. oddziale.

Jest rok 1931. On ma osiem lat. Nie wiadomo czy się tym przejął. Ale jest adres. Domu jednak już nie ma. Nawet śladu po domu. Tylko to po nim pozostało. A przecież niewiele czasu upłynęło. Może gdyby się uprzeć bardzo, to znalazłoby się coś więcej. Jakaś rodzina, wspomnienia. Tylko po co? Szukamy znanych, sławnych. Już, już Juliuszu, zaraz wrócimy do Radziwiliszek i będziemy rozmawiać o Tobie, o książkach, o filmach, tylko skończę o tym panie Nikt.

On miał taką rolę, być panem Nikt i zagrał ją doskonale. Był panem Nikt.

Ale czy rzeczywiście? Natrafiłem na niego w dzienniku przypadkowo i opisałem go. Zaistniał. Imię jego Henryk, rocznik 1922.

*

Zda się, że jakieś bardzo piękne raje Widziałem myślom moim otworzone… Perłami na dnie świecące ruczaje, Róże ogromne i rozpromienione, Z drzew – pełne muzyk – aż podniebne gaje, Niebiosa – nie te, które są – lecz śnione, Pełne aniołów… a te po szafirze Lecąc trzymali brylantowe krzyże.

To jest wizja raju Juliusza Słowackiego. Tutaj Juliusz zagląda za zasłonę, odchyla ją, a tam „róże ogromne i rozpromienione”, „anioły trzymające brylantowe krzyże”. Ta wizja jest w „Królu-Duchu”. Ale niełatwo ją znaleźć, bo to jest 140 odmiana wariantu 25. No i ta ognista wizja. Juliusz ciągle do niej wraca. Na różne sposoby ją przedstawia. Na przykład tak pisze:

Potem pamiętam – widmo się przyśniło, W ogniach… i starzec się jakiś wspaniały Pokazał…

Dobrze od czasu do czasu zajrzeć za zasłonę. Za zasłonę, gdzie czas nie upływa, gdzie piękno niewypowiedziane króluje. Spacerujemy po ulicach naszego miasta i patrzymy, tutaj był kiedyś dom, właściwie wiele domów stało kiedyś przy tej ulicy. Teraz ulica poszerzona, samochody pędzą nie wiadomo gdzie i po co. I w tych domach mieszkali ludzie, i tych ludzi nie ma, odeszli na zawsze. Gdzie są? Może właśnie spacerują wśród tych ogromnych róż rozpromienionych. To jest nasza wizja. Oczywiście nieprawdziwa. Bo przecież „ani oko, ani ucho”. Ale myślę, że z tymi różami, podniebnymi gajami coś jest na rzeczy. Tak czuję. Trzeba by Juliusza spytać. On w końcu wybrany został. Przynajmniej tak to odczuł. Wybrany, by powiedzieć coś ważnego. Jak jest TAM.

I czytając te jego wizje, odczytując je, dochodzimy do wniosku, że one takie zwiewne, ulotne, z mgły jakby są trwałe, a nasze życie zbudowane w betonu, szklanych domów i miliona innych rzeczy jest kruche, nietrwałe i niepoważne.

*

„ – Wiesz co myślę – powiedziała szeptem Natasza – że kiedy wspominasz, bez końca wspominasz, dowspominasz się wreszcie do tego, co było, zanim przyszedłeś na świat.”

To mówi Natasza w powieści „Wojna i pokój”. I Natasza ma rację. Czyta ona naszą książkę, bo przecież czyta, mimo iż Nataszę wymyślił Tołstoj, ale jak już wymyślił, to ona jest. I przyszła zaproszona do dworku w Radziwiliszkach.

A więc tak. W saloniku siedzi Juliusz i inni, i Natasza z „Wojny i pokoju” wypowiada te swoje słowa. Bo gdzie jest przeszłość? Nie ma jej. Jest tylko na kartach książek i na taśmie filmowej na obrazach i w pamięci. Mojej i Twojej. A teraz zbliżają się czasy, gdy nie będzie pamięci. Setki, tysiące kamer obserwować będzie nas i nasze życie. Już obserwuje. W miastach czystych, schludnych, gdzie trawniki równo przycięte i wszystko dobrze zorganizowane i domy szklane. A w nich ludzie otoczeni zewsząd światem obrazów migających, obrazów z całego świata i światem dźwięków. I żyją oni i żyć będą życiem nie swoim, bo na swoje życie czasu braknie. Uwikłani w zadania, jakie postawi im telewizor czy komputer. Czy oni się zbuntują? Czy uciekną w góry, czy zbuduję w swojej wyobraźni dworek kresowy, zaproszą gości i zajadając szynkę, powspominają tamten świat? Świat pustki.

*

Kiedyś gdy wyczerpiemy już morze słów i na samym dnie nad nierozwiązaną zagadką świata wywiesimy białą flagę milczenia…

Nie uda im się, bo udać się nie może rozwiązanie tajemnicy świata. Będą instalować kamery, czujniki, sensory, i co tam jeszcze. I może dowiedzą się jak. Jak to działa, ale nie dowiedzą się nigdy dlaczego i po co? Odkopią miasto sprzed tysięcy lat, a tam same pytania.

Po co istniało to miasto, a teraz śladu po nim nie ma. Nie, ślad jest. I po to jest, by coś nam powiedzieć. Powiedzieć, że celem istnienia tego miasta odkopanego po latach, był brak celu. Życie nie ma celu. Życie ma za to sens. Oni w tym mieście na pewno mieli nie jeden cel, ale teraz te cele nie mają żadnego znaczenia. I już, już jakbyśmy chwytali tajemnicę, jakbyśmy spoglądali za zasłonę. Wymyka się ona, wyrazić ją trudno, niemożliwe to prawie. Chcemy tylko powiedzieć, chcemy tylko napisać, że nie ma znaczenia nasz cel jakikolwiek by on był. Mam cel napisać tę książkę. No i napiszę. Cel osiągnięty, ale przecież nie o to chodzi. Istota jest inna, tkwi gdzie indziej. Istotą jest sama droga, samo tworzenie, pisanie i dialog z tobą, który teraz to czytasz. Ty czujesz istotę i sens. Ten sens ukryty za zasłoną słów. I ja to wiem, że tak jest. Bo gdy uchwycisz sens, to wtedy widzisz więcej. Troszkę więcej. Nie powiem, że wszystko, bo wszystko na pewno nie. Może kiedyś. Na pewno kiedyś.

Jak trudno napisać coś, co jest ważne, tak napisać, by nie powstał banał.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.