Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 35

Gdzieś w ostatecznej krainie…a chwila mojej rozłąki nadeszła…

Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy.

Baruch Spinoza z Amsterdamu zapragnął dosięgnąć Boga szlifując na strychu soczewki przebił nagle zasłonę i stanął twarzą w twarz.

Ciąg dalszy tej opowieści jest następujący: kiedy Spinoza pytał Boga o „naturę człowieka”, o „pierwszą przyczynę”, i o „przyczynę ostatnią”, Bóg milczał dyskretnie, acz lekceważąco. A potem rzekł:

Pomówmy jednak O Rzeczach Naprawdę Wielkich.

I – wytknął Spinozie, że kaleczy sobie ręce, niszczy wzrok, źle się odżywia, nędznie odziewa, nie schlebia wielkim tego świata, nie dba o dochody itd. A przede wszystkim – kontynuował Pan:

– uciszaj racjonalną furię upadną od niej trony i sczernieją gwiazdy – pomyśl o kobiecie która da ci dziecko.

Rzeczy naprawdę wielkich.

Wrócimy do tego Jaśku. Wrócimy na pewno. Ta przygoda trwa. Ta podróż przez słowa i myśli. Czytaj więc czytelniku dalej.

*

Prędzej czy później trzeba będzie zbliżyć się do Hioba. Hiob pragnie udowodnić, że wszelki dialog z Bogiem jest niemożliwy. Bóg go nie tylko pokrzywdził, lecz także otoczył milczeniem pustyni i ciemnością.

Wołam do Ciebie, a nie odpowiadasz, staję przed tobą, a nie zważasz.

Jest to dramat wiary i próba wiary. Nigdy jednak nie przyjdzie Hiobowi do głowy, że Boga może nie być. Tam jednak, gdzie brak wszelkiej poręki i pomocy ludzkiej, Bóg ma stać się pośrednikiem między Hiobem a Samym Sobą. Bóg nie odpowiedział Hiobowi na żadne z jego pytań. Ale samo spotkanie z Nim, nic nie tłumacząc, wszystko uczyniło jasnym.

*

No i trzeba by zamilknąć. Bóg milczy. Ale przemawia we wszystkim. A człowiek to jak małe dziecko. Jakim językiem można rozmawiać z małym dzieckiem? Jak mu wytłumaczyć istotę życia, śmierci, przemijania. Nic mu nie trzeba tłumaczyć. Niech żyje. Życie może, może mu coś wytłumaczy. Może dojdzie do niego jedno słowo. Może zrozumie, że uczestniczy w czymś wielkim. W życiu uczestniczy. A pytań Bogu zadawać nie należy. Bo świat to wielka odpowiedź. Właściwie świat, właściwie historia, przeszłość, życie jednostki składa się z samych odpowiedzi. Wystarczy tylko pytać i cierpliwie czekać.

*

Pod Damaszkiem nastąpił błysk i Szaweł staje się Pawłem. Jezus wykorzysta jego charyzmę, aby Słowo rozniesione zostało po rozległych przestrzeniach Cesarstwa Rzymskiego. A w XX wieku to samo przeżyje Andre Frossard.

Zobaczmy, jak on opisuje doświadczenie mistyczne.

Jest godzina siedemnasta dziesięć. Za dwie minuty będę chrześcijaninem. Jestem ateuszem pełnym wewnętrznego spokoju; nic nie przeczuwam więc, gdy znużony czekaniem na koniec niezrozumiałych praktyk religijnych, które zatrzymują mego towarzystwa dłuże,j niż się tego spodziewał, otwieram kolei małe żelazne drzwi, by zbadać z bliska, w charakterze artysty czy gapia budynek, gdzie mój przyjaciel – mam ochotę powiedzieć – zasiedział się (w rzeczywistości czekałem na niego najwyżej trzy albo cztery minuty). Wnętrze kaplicy jest równie mało porywające, jak jej wygląd zewnętrzny. Przypomina ono banalny kadłub okrętu z kamienia, którego ciemnoszare linie nieruchomieją i wyruszają dalej, nie osiągając niestety jednak ideału prostoty i piękna z epoki Cystersów. Nawa dzieli się wyraźnie na trzy części. W pierwszej z nich, blisko wejścia, zgromadzili się wierni, którzy modlą się w półcieniu. Witraże zaciemnione masą sąsiadujących budynków rzucają nieco światła na rzeźby i na boczny ołtarz ozdobiony bukietami kwiatów. Kaplica jest w głębi stosunkowo jasno oświetlona. Nad głównym ołtarzem ustrojonym na biało, nad masą roślin, kandelabrów i ozdób, wznosi się duży krzyż z obrobionego metalu, mający w środku białą matową tarczę. Trzy inne tarcze o tych samych wymiarach, ale o nieco odmiennym odcieniu tkwią u góry krzyża i na końcach jego ramion. Stojąc przy drzwiach, szukam wzrokiem mego towarzysza, lecz wśród klęczących przede mną postaci nie daje mi się odnaleźć go. Wzrok mój błądzi między cieniem a światłem, wraca bezmyślnie do zebranych ludzi, wędruje od wiernych do nieruchomych zakonnic, od zakonnic do ołtarza i zatrzymuje się, nie wiem dlaczego, na drugiej z rzędu świecy palącej się na lewo od krzyża. Nie na pierwszej czy trzeciej, lecz dokładnie na drugiej. I wtedy właśnie następuje nagle i kolejno szereg przedziwnych zjawisk, których nieubłagana gwałtowność zniweczy w jednej chwili absurdalną istotę, jaką jestem, i wyprowadzi na światło dzienne olśnione dziecko, jakim nigdy nie byłem. Najpierw narzucają mi się słowa: „życie duchowe”. Nikt ich nie wypowiedział, sam ich nie sformułowałem, słyszę, jakby wymówił je ktoś obok mnie szeptem i to ktoś, który widzi rzeczy, jakich ja jeszcze nie widzę. W chwili, gdy ostatnia sylaba tego wyszeptanego wstępu dociera zaledwie do progu mej świadomości, zaczyna nagle toczyć się wstecz jakaś lawina. Trudno mi powiedzieć, że otwiera się niebo; nie otwiera się, lecz rusza z miejsca, wznosi się nagle, jak niemy płomień, z tej kaplicy, gdzie nic go nie zapowiadało i gdzie tkwiło w sposób tajemniczy. Jak opisać je niezdarnymi słowami, które odmawiają posłuszeństwa, grożą zahamowaniem myśli, złożeniem ich w lamusie chimer? Jakich farb użyłby malarz, który ujrzałby nagle nieznane dotychczas kolory? Niebo to niezniszczalny kryształ, nieskończenie przejrzysty, tak świetlisty, iż trudny do zniesienia (gdyby siła jego światła osiągnęła jeden stopień więcej, przestałbym istnieć), o odcieniu raczej błękitnym, to świat inny, świat o blasku i nasileniu takim, że nasze istnienie zamienia się w jakieś wątłe cienie zaludniające niedokończone sny. Jest ono rzeczywistością, prawdą, którą oglądam z perspektywy ciemnego brzegu, gdzie znajduję się jeszcze. We wszechświecie panuje porządek, a nad nim króluje, po tamtej stronie zasłony z błyszczącej zasłony, fakt istnienia Boga, fakt, który stał się obecnością i istotą; jeszcze chwilę temu byłem gotów zaprzeczyć istnieniu tej istoty, którą chrześcijanie nazywają naszym Ojcem; teraz zaś przekonuję się, iż jest ona dobra, pełna dobroci niedającej się porównać z niczym, nie tej, którą nazywa się dobrocią bierną, lecz tej, która, będąc czynna, łamie wszystko, prześciga wszelki gwałt, umie rozbić najtwardsze skały i to, co jest jeszcze twardsze od skały – ludzkie serce.

*

To nawrócenie Andre Frossarda uświadamia, że tamta Rzeczywistość jest obok nas. W każdej chwili może się objawić każdemu. Ta nasza rzeczywistość to płótna i w każdej chwili wejść w nie może Nieskończoność.

A co pisze Thomas Merton?

Żywione przez człowieka ziemskie pragnienia są cieniami. W spełnianiu ich nie ma prawdziwego szczęścia. Dlaczego zatem nie przestajemy się uganiać za uciechami bez wartości? Ponieważ sam ten pościg stał się naszym jedynym substytutem radości. Niezdolni do spoczęcia w czymkolwiek z tego, co osiągamy, postanawiamy znaleźć zapomnienie o naszym niezadowoleniu w nieustannym poszukiwaniu nowych zaspokojeń.

W pościgu tym samo pragnienie staje się naszym głównym zaspokojeniem. Życie oparte na pragnieniach jest jak pajęczyna – powiada św. Grzegorz z Nyssy. Jest to krucha tkanka bezwartościowych marności, którą oplata wokół nas ojciec kłamstwa, Szatan, wróg naszych dusz, a która jednakże może nas złapać i mocno trzymać, wydając nas jemu jako jego więźniów. Niemniej złudzenie jest tylko złudzeniem, niczym więcej. Wszystko, za czym człowiek goni w tym życiu, istnieje tylko w jego umyśle, a nie w rzeczywistości: opinia, honor, godności, sława, szczęście: wszystko to jest dziełem pająków tego życia… Ale ci, którzy wznoszą się na wyżyny, jednym trzepotem skrzydeł wymykają się pająkom tego świata. Tylko ci, którzy są ociężali i bez energii, jak muchy, zostają schwytani na lep tego świata i ujęci i skrępowani, niby sieciami, przez honory, przyjemności, pochwały i różnorakie pragnienia i w ten sposób stają się łupami bestii, która czyha, aby ich pojmać. Zasadniczym tematem Koheleta jest paradoks, że chociaż nie istnieje „nic nowego pod słońcem”, każde następne ludzkie pokolenie skazane jest przez naturę na zużywanie się w pogoni za „nowościami”, które nie istnieją. Ta idea, równie tragiczna, jak orientalne pojęcie „karma”, które bardzo przypomina, zawiera w sobie właśnie wielką zagadkę pogaństwa. Tylko Chrystus, tylko Wcielenie, poprzez które Bóg wyłonił się ze swej wieczności, aby wejść w czas i uświęcić go dla siebie, mogło uratować czas przed byciem zamkniętym kręgiem frustracji.

*

Z literatury staroruskiej przytoczmy takie wersy:

Zaprawdę, dobre to jest, bracia, i wielce pożyteczne rozpamiętywać ksiąg bożych naukę. Ona i duszę w czystości zachowuje, i umysł do pokory nakłania, i serce w cnotach wszelakich ćwiczy, i wdzięcznością człowieka napełnia, do niebios ku obietnicom pańskim myśl kieruje, na trudy duchowe ciało krzepi, ku pogardzie świata, sławy i majętności przywodzi, a wszelkie smutki żywota odejmuje. Dlatego błagam was przykładajcie się pilnie do ksiąg świętych czytania, abyście nasyceni słowami bożymi zapragnęli tęskliwie niewymownych słodyczy przyszłych czasów. To jest bowiem sama prawda niewidzialna lecz wieczna, nie znająca kresu, mocna i niewzruszona. A nie samym językiem czytać mamy pisanie owo, ale z uwagą zgłębiać, a czynem usilnym pełnić.

*

Pisze Kohelet takie słowa:

Uczynił wszystko piękne w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenia o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł, których Bóg dokonuje od początku aż do końca

Nie może człowiek poznać planów Bożych, ale wiedzieć musi, że ten plan jest piękny i doskonały. Misterny i prosty.

I nieraz Bóg w błysku ognia ukazuje się a to Mojżeszowi, a to Juliuszowi, a to Andre Frossardowi i oni wyjaśniają cząstkę planu. Opisują jedną nitkę wplecioną w nieskończenie wielki dywan. Tylko tyle i aż tyle.

*

Kiedy się iskrzy inny Dzień i pochyla nade mną całując lekko w czoło – On jeden wie, jak zmagam się, aby go przejrzeć przez powietrze, kiedy to On – wokoło.

*

Pędzimy naprzód i gdzieś zostawiliśmy Hioba.

Hiobie, prowadzę twoją rękę jak rękę ślepca po znakach i kształtach, których oczy nie mogą zobaczyć. Lecz powtarzam, ty zaś zechciej zrozumieć: Stwórca i stworzenie w zupełnie inny i wzajemnie nieporównywalny sposób uczestniczą w rzeczywistości wszechrzeczy; przeto nie możesz pojąć bardzo wielu spraw, nawet miejsca i sensu swojego cierpienia. Cóż więc ci pozostało? Hiobie, spróbuj zawierzyć Temu, który życie wyprowadził z nieistnienia. Kimże ty jesteś, Hiobie, że podnosisz skargi aż do gwiazd? Czy sądzisz, że nie usłyszałbym ich, gdybyś milczał? Hiobie, sługo wierny, niech przyjdzie uciszenie.

*

Trochę farby, pędzel, sztaluga i płótno. I czas. Czas potrzebny, by stworzyć dzieło. Ale to dzieło, ten obraz, zanim znajdzie się na płótnie musi urodzić się w głowie twórcy. Ale nawet gdy usiądziemy przed płótnem i zaczniemy go kontemplować, to nie wiadomo po co powstało. Właściwie byt obrazu nie jest konieczny. Ale gdy obraz zaistniał, staje się konieczny. Konieczny dla epoki, konieczny dla twórcy. Każdy obraz jest tajemnicą. Bo na płótnie jest coś więcej. Nie chodzi o farbę, nie chodzi o temat, o nastrój. Chodzi o coś więcej. Nawet nie chodzi o zatrzymany czas. Chodzi o niewyrażalne zawarte w każdym obrazie.

*

O wiarę mocuje się z aniołem do czasu aż sprawiedliwą ręką uzbrojoną w miecz zetnie na wieczność wszystkie moje lata choć niejednej chwili szkoda

Na płótnach zapisano niejeden błysk czasu. Zapisano fragment zdarzenia, wyobrażenia o przeszłości, wygląd człowieka. Namaluj mnie, mówił niejeden. Namaluj mnie w kontuszu, w pięknej balowej sukni, namaluj ten dom, ten las:

Tu każde drzewo, krzew, owad zakreśla swoją przestrzeń do umierania, bije serce lasu.

I tworzymy nasze wyobrażenie życia. To jest ta poplątana strona dywanu.

*

Obrazy malowało wielu. Malował Grottger. Jeden z jego obrazów przedstawiał taki malutki fragment z naszej historii:

Na etapie obok granicznego słupa stoją w długim szeregu zesłańcy pilnowani przez strażników i dwa ujadające psy. W głębokim śniegu ślady licznych stóp. Niebo pochmurne, horyzont siny, bezkresny. Ból, rezygnacja, przygnębienie, wzgarda i nienawiść widnieją na umęczonych obliczach.

Tak, to jest fragment naszej historii, uchwycony pędzlem przez malarza. Jednakże z obrazu tego można odczytać naszą przeszłość od początku dziejów i naszą przeszłość do końca dziejów. Jest on maleńkim fragmentem, ale fragmentem całości i ta całość jest w nim. I w każdym obrazie jest całość.

Bo to, że oni zmierzają do kraju, gdzie zabito nadzieję, miało swoje początki, gdy powstawał nasz kraj. Na obrazie gdzie widać chrzest Polski widać też nas z XXI wieku. Przypatrzmy się dobrze. Widać tam nas. Jeszcze nas nie ma, a już jesteśmy.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.