Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 13

Gdzieś w ostatecznej krainiePłynie przez nas czas. Nawet tego nie zauważamy. Tzn. zauważamy po czasie. Coś przynosi – daje i coś zabiera. Czas zabiera nam czas, jaki pozostał. A w dworku Marcina zjawił się zegarmistrz. Mówił, że lata całe naprawiał zegary i zna ich tajemnice. Może zatrzymać czas. Może, jak się go poprosi, zatrzymać piękne chwile, sprawić, aby chwila piękna trwała wiecznie. Juliusz zainteresował się nowym nieznajomym, a on zapytał o piękne chwile w jego życiu. Dużo ich było. Weźmy pobyt w klasztorze Bet-chesz-ban. Cisza, cudowne widoki z okien celi, spokój, pokój, to można by zatrzymać.

– No to co, panie Juliuszu, zatrzymujemy ten czas na zawsze?

Wtedy dostrzegł Juliusz jakiś diabelski błysk w oczach zegarmistrza. Tak, Faust miał rację. Zły przybrał postać człowieka od zegarów. I Juliusz zrozumiał w jednej chwili, że to nie tędy droga, że on ten czas zatrzyma inaczej. Pośle go w liście swojej matce… czyli nam.

*

Już mamy XXI wiek, a więc na wiek XIX możemy spojrzeć z oddali. A z oddali widać więcej i wiele rzeczy jednocześnie. Widzimy, jak Juliusz spaceruje paryskimi ulicami (już wrócił z Ziemi Świętej), jak Napoleon wraca spod Moskwy, a powstańcy styczniowi idą w bój bez broni. Wokulski robi biznes, a ksiądz Robak spiskuje, bracia Lumierre filmują wjazd pociągu na stację w Paryżu. Jak to wszystko połączyć ze sobą, by wyszedł sens.

Jeszcze Goethe kończy Fausta, i już wie, co będzie za sto lat w jego kraju, i w Europie. Bo przecież Juliusz też wie, że kamienie z jego testamentu ktoś rzuci na szaniec w 1944 w Warszawie. Miliony wydarzeń małych i dużych, a wszystkie ważne, celowe, i sens mające. Nie zawsze dla nas jasny. No ale cóż my…

*

W kurhanach tylko zostanie pamiątka I w pieśni długiej wędrownego dziada, Żem żył – chwasty mi porosną na grobie… Inny was anioł rozmiłuje w sobie…

Jaki inny anioł? Co ty piszesz Juliuszu w tym Paryżu? Albo „chwasty mi porosną na grobie…” Chwasty? Na Wawelu? Piszesz „Króla-Ducha”, bo te wersy, piękne wersy z „Króla-Ducha” przecież, a piszesz o sobie i Król-Duch to przecież ty. I jaki może być inny anioł?

Zjadaczy chleba może przerabiać w anioły tylko inny anioł. A jak piszesz żeś anioł, no to tak jest. Tobie chyba można wierzyć. Tobie trzeba wierzyć. W końcu widziałeś twarz Boga w ogniach całą. A my… nie.

*

Gdy autorze o nas nic nie piszesz, trwamy w bezruchu. Czujemy się jak książki, na których zalega warstwa kurzu. My tu w tym dworku, który stworzyłeś siłą swojej wyobraźni, czekamy, kiedy przyjdziesz albo Jaśka wyślesz, aby przyprowadził kogoś, czy porozmawiał z nami.

– Jeśli sięgasz po „Króla-Ducha” i czytasz, choć mało co rozumiesz – ja to wiem – to ja żyć zaczynam – rzekł Juliusz.

– Albo jeśli czytasz o Raskolnikowie, to ja wiem, że jesteś w Petersburgu, moim mieście – powiedział Dostojewski.

A bezruch to śmierć. A po to tworzyliśmy, by książka żyła. Chcemy ciągle rozmawiać, mamy przecież tyle do powiedzenia.

No dobrze, ale czemu Juliuszu wykreśliłeś taką strofę twego „Króla-Ducha”?

Czasem się do mnie cudowna dziewczyna Przybliży… i tak wichrem tonów kręci Że jako wietrznym skrzydłem koła młyna Nakryje ducha… i wyrwie z pamięci…

Dlaczego ta strofa niedobra?

– Już nie wiem. Pisałem w gorączce, wizje przychodziły, odchodziły, co jedna to lepsza. Tak myślałem. Trzeba było się spieszyć. Ale widzę, że nic nie zginęło. Czytajcie, jak chcecie, ale czytajcie, ja to pisałem dla was, tych co przyjdą po mnie za sto, może dwieście lat. Wszystko się zmieni, ja to wiem, ale pytania co jest za zasłoną pozostaną. I nie wierzcie tym, co mówią, że nic nie ma, bo każde wydarzenie, każda chwila, każda rzecz świadczą o tym, że tam coś jest.

Zasłuchany Marcin wyrwał się pierwszy:

– No to powiedz Juliuszu, co jest?

– Powiem, ale… jeszcze nie teraz.

*

Roman Brandstaetter wszedł do salonu Marcina z Biblią w ręku. Całe godziny spędzał w bibliotece Marcina i czytał.

Czytał przede wszystkim Biblię, bo czytanie tej Księgi nakazał mu ojciec i dziadek. I wnikał pan Roman w każdy werset, w każde słowo, i myślał, co ono oznacza na dziś, na teraz, na jutro i na wieczność. A dzisiaj całe godziny spędził nad wersetem 9. Psalmu.

…zgubiłeś występnych, imię ich na wieczne czasy wymazałeś…

Popatrzył Roman po gościach zgromadzonych w salonie, i pomyślał, kto z nich takie zło czynił, że Pan imię jego wymaże. Imię jego będzie pustym dźwiękiem.

*

Autor umieścił nas wszystkich (a ilu jeszcze tutaj przybędzie?) w dworku swego prapradziadka Marcina, bo dworek dla niego, to Arkadia, to świat cudowny, bezpieczny, ale przecież nieruchomy – powiedział Juliusz do Józefa Ignacego Kraszewskiego, który obmyślał kolejną powieść o dziejach Polski.

Te same gesty, rytuały, przez wieki nic się tutaj nie zmieniło. Chleb miał taki sam smak przez dziesiątki, setki lat, wino też, krajobraz się nigdy nie zmieniał, wszystko trwało w bezruchu.

I pan, panie Kraszewski, to wszystko pięknie opisuje. Tych dziwaków kresowych, te typy piękne, ale przecież śmieszne, zacofane.

Ależ pan mądry, panie Słowacki – odrzekł z przekąsem autor „Starej Baśni”.

*

Całą potęgą ducha cię wyzywam Człowieku przyszły

Ten werset Juliusz przeczytał wszystkim podniesionym głosem. Skąd u niego taka wiara w potęgę swojego poetyckiego słowa? Sprawa staje się jasna, gdy uświadomimy sobie, kto mu dyktował. Bo przecież ktoś mu wszystko dyktował.

Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł nowy gość.

– Jestem Ludwik Montfort – przedstawił się przybysz z dalekiej Francji, z dalekiego czasu.

Ale dla nich tam czas nie miał znaczenia. Oni tam istnieli poza czasem. Z chwilą, kiedy ty czytasz, ich egzystencja staje się realna. Bo jak czytasz, że Jezus chodzi po wodzie, to przecież chodzi.

A może spróbować chodzić po wodzie?

*

Ludwik de Montfort zasiał kiedyś ziarno, które wydało plon. Pragnął o tym opowiedzieć, ale Marcin dostrzegł w nim, i jego działaniu coś więcej. A my teraz autorze posilimy się, zjemy bigosu przepisu Pana Tadeuszowego, zjemy szynkę, spróbujemy ciasta. Odpoczniemy, Juliusz zapali, choć nie powinien, inni pospacerują po okolicy.

Dlatego autorze, zostaw nas na chwilkę. Idź gdzie indziej.

Ale gdzie mam iść? Gdzie?

*

A może zobaczyć, co robi Hans Castorp, czy jeszcze żyje? Nie, jeszcze można by się zarazić. Wystarczy, że Juliusz chory. A może zobaczyć, co robi Eglantyna Pattey? Po prostu popatrzeć na nią, bo to w końcu piękna dziewczyna. Że też Juliusz… a zresztą, nic to nie zmieni. Żal Eglantyny. Dziwny jest Juliusz, zupełnie jak ten świat.

*

Od Marcinkowego dworku do kościoła jest blisko, i Ludwik de Montfort wybrał się tam na wieczorną mszę. Spotkał tam chłopów z Wandei, którzy budzili taką niechęć Maksymiliana Robespierre’a. Oni potrafili mu się sprzeciwić i jego hasłom o wolności, równości i braterstwie. Byli wierni Bogu i królowi, ginęli za Boga i króla. A to ziarno wierności zasiał Ludwik de Montfort. Zasiał prawie sto lat wcześniej.

*

Juliusz tymczasem poszedł do lasu. Litewskie lasy.

Specjalistą od litewskich lasów, a właściwie litewskich puszczy był Adam. Jest Adam. Nikt w końcu lepiej litewskiej puszczy nie opisywał, bo on poznał ją aż do „jądra gęstwiny”.

Tutaj w tej materii Adam był lepszy. Ale skąd on to wiedział właściwie. Też na Litwie nie spędził za dużo czasu. W ogóle obaj i Adam, i Juliusz większość czasu spędzili poza ojczyzną, a tak potrafili ją ładnie opisać.

Nagle… spłoszył Juliusz dwie sarny. Zaraz przecież to było w Szwajcarii.

Pamiętam chwilę… poranek był skwarny Tameśmy szumem spłoszyli dwie sarny

Poemat „W Szwajcarii” przypomniał sobie.

Przypomniał sobie, jak go pisał po tym, jak wracał z wycieczki w Alpy.

Raz mię ów anioł zaprowadził złoty Przez jasne łąki do lodowej groty

Lodowe groty w Alpach, cela w klasztorze Bet-chesz-ban, wspinaczka po piramidach w Egipcie. To wszystko przed nim, za nim zależy jak na to spojrzeć. I tutaj na tym spacerze zaczęły powoli wyłaniać się z mgły rapsody ogromnego dzieła o Duchu, który był Królem. Bo wtedy Juliusz zrozumiał, że szatan chce uwięzić nasze zmysły w czymś, co małe, brzydkie, niewarte nic, a on poczuł, że tę walkę z „szatanów gromadą” wygrał i duch jego powędrował wysoko i zdolny jest pociągnąć nas wszystkich zjadaczy chleba za sobą.

A idąc leśną ścieżką, rozmyślając o rapsodach swojego wielkiego poematu, myślał o mechanizmach tworzenia.

Jak duża jest rola czytelnika w tworzeniu dzieła.

*

Stworzę im – myśli Juliusz – wielki poemat. Niech czytają, niech swoje życie przemieniają chociaż w wyobraźni. Najpierw to odrzucą, muszą odrzucić, ale to odrzucone zakiełkuje, nawet nie zauważą, kiedy owoc zacznie przynosić.

*

Jakże charakterystyczny ton przyjmuje w swych listach Słowacki. Jest to ton niewzruszonej pewności i wynikającej stąd wyższości. Chciałoby się wręcz życzyć poecie, aby wreszcie roztopił się w Boskim Absolucie – cóż bowiem takiej istocie życzyć tutaj…

Juliusz spacerował sobie po Internecie, kiedy wrócił ze spaceru po Radziwiliszkach. No i natrafił na to zdanie jakiegoś XX wiecznego poety. Mało tego, ten poeta napisał, że Juliusz to rozpieszczony dzieciak. No i widzisz, Juliuszu, oni nic nie pojęli. Zapal sobie teraz. Uspokoisz się trochę, a potem idź na spacer. Do Internetu już nie wchodź, szkoda twoich nerwów.

*

Właściwie to po co Marcin, gospodarz naszego dworku, leżącego na dalekich północnych kresach Rzeczypospolitej, zaprasza do siebie tylu gości? Częstuje ich swoją szynką, bigosem, winem, a oni rozmawiają, spacerują i tak im czas mija, jeśli w ogóle możemy mówić, że w dworku Marcina upływa jakiś czas.

– Moi drodzy goście, zaprosiłem was tutaj, a zapraszać będę, póki trwam, wielu znanych i nieznanych, by poznać prawdę. Chcę zrozumieć, chcę, abyście mi uchylili choć trochę zasłony, abym mógł pewności nabyć i spokoju pewnego, że wszystko ma sens i cel. Wasze życie było takie twórcze, takie nastawione na dawanie. Ja jestem młynarzem. Z pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem, zwożą mi ziarno, a ja je przerabiam na mąkę. Ale cóż mnie do was. Wy piszecie takie piękne książki, poematy, muzykę tworzycie, filmy, które zostaną już na zawsze. Przyjdą czasy, że na srebrnym obrazie telewizora będą o was mówić…

Juliusz tymczasem zaczął przeglądać prasę. I natrafił na wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, autorem książki „Juliusz Słowacki pyta o godzinę”. Przeczytał tam takie zdanie:

Gdyby w telewizji powiedzieli, że Adam Mickiewicz napisał „Pana Tadeusza”, a Chopin koncert f-moll, to też byłoby to kłamstwo.

Zejdę – pomyślał Juliusz – do salonu i powiem, że Adam nie napisał swojego poematu. Ciekawe, co on na to powie?

*

Juliusz znów wyszedł na spacer. To był jego zwyczaj. Kiedyś, będąc w Szwajcarii, wyszedł z balu. Był znużony zaduchem salonów, blaskiem lamp… i poszedł nad brzeg jeziora.

„Marzyłem, patrząc na czerwieniejące się niebo” – napisał potem do pani Salomei Becu – matki swojej. I teraz też wyszedł pospacerować, pomyśleć i przemyśleć życie swoje.

Nie rozumieją, nie czytają, nie udało się przerobić w aniołów. Gdzie tkwił błąd? Nie dorośli do tych strof czy co?

*

To jest za duży trud, kłopot, za duże ofiary trzeba ponieść, a cel niepewny, i nie dla każdego przeznaczony. Dlatego też z Egiptu postanowiliśmy nie wychodzić. My należymy do pokolenia, które potrafi wyciągać wnioski z burzliwej historii. A ponadto nie jesteśmy, nie byliśmy zbyt skłonni do ryzyka. Nie było też w naszym pokoleniu nikogo, za którym można by pójść, ryzykując wszystko, położyć na szalę dorobek naszego życia, jakikolwiek by nie był. Trudno iść w nieznane z jednodniowym idolem, a takich w naszym pokoleniu nie brakowało. Krzykliwi, wykreowani przez wszechmocne media, nie dawali gwarancji, że warto im zaufać. Byliśmy zresztą zbyt sceptyczni wobec słowa, nie darzyliśmy go wielkim szacunkiem. Zalewało nas zewsząd morze słów i nie dało się z tej kakofonii dźwięków wyłowić tego prawdziwego, zresztą wymagałoby to zbyt dużego wysiłku. A przecież w końcu wszędzie da się jakoś żyć. Można przecież dogadać się z każdym. Wymyślono przecież kompromis.

Czasy się zmieniają, wymagają od nas dużej elastyczności. Mamy takich elokwentnych adwokatów, którzy każdą rzecz, każdy werset zinterpretują jak należy. Wszystko jest przecież względne. Można napisać wiele aneksów i poprawek, nawet do Dekalogu. Trzeba by, aby wyjść, uwolnić się od pęt, a przecież nasze ręce i dusze spętane światem, który nas otacza. Wymaże nas pewnie Pan ze swoich Ksiąg, bo nie chcieliśmy podjąć trudu wędrówki, trudu przemiany, trudu zawierzenia. Stworzyliśmy własne księgi, gdzie my jesteśmy autorami, i my decydujemy, kogo w nich umieścić. Kłaniamy się własnym dziełom, budujemy pomniki, uśmiechamy się z kolorowych bilbordów. Triumfujemy.

Zawarliśmy układy z faraonem i jest nam dobrze. On jest nam potrzebny i my jemu. Nie potrafimy już prawdziwie wierzyć ani prawdziwie nie wierzyć. Stworzyliśmy świat, gdzie nie ma miejsca na jednoznaczne postawy. My wiemy, że nawet nasze cielce złote, tak naprawdę nie są prawdziwe, w środku są puste.

A my?

A ja?

A chodząc za marnością marnymi się stali.

A może nasze dzieci wyjdą z ziemi egipskiej i skleją to, co myśmy rozbili.

*

Chodził, patrzał, trząsł sobą i błotem i światem, Sam z gliny, więc posągów wnet się nazwał bratem.

No tak, rzeczywiście ulepieni jesteśmy z gliny, ale często o tym zapominamy. Zawsze zapominamy. Juliusz przeczytał swój wiersz o snycerzu, co to zatrudniony był lepieniem, i zaczął komentować sztukę, która tworzy się gdzieś tam w przyszłości, a dotyczy XX wieku. Jaki będzie ten przyszły wiek? Oni tutaj, w dworku Marcina są szczęśliwi, oni już zagrali swoje role, zadanie wykonali. Bo najważniejszy był sam wysiłek, trud. On sam w sobie był i jest nagrodą.

– A ty, Panie Juliuszu, piszesz „kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi iść…” Po co ci oklaski? – spytał Marcin – Po co ci sława?

Juliusz zapalił cygaro, i rzekł te nieśmiertelne słowa:

Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna… Aż was zjadacze chleba w aniołów przerobi.

Dziennikarz z Wesela – który przeprowadził wiele wywiadów, ale zgubił się gdzieś, i trochę zapomnieliśmy o nim, a przecież jest tutaj, chłonie wszystko – zaczął opowiadać, jak to w czasie wojny rozpętanej przez niedoszłego studenta Akademii Sztuk Pięknych, w krakowskich mieszkaniach recytowano rapsody „Króla-Ducha”. A jeden z recytatorów miał na imię Karol.

– Skąd Pan, Panie Słowacki wiedział, że ten Karol odmieni i odnowi oblicze tej ziemi? Przecież Pan 130 lat wcześniej przewidział, że słowiański papież przyjdzie. Ależ siłę mają pańskie strofy i rapsody. Skąd Pan to ma?

– Pan dziennikarz i nie wie?

*

To w zasadzie jest książka o Juliuszu Słowackim. Już kolejny rozdział. A Adam ciągle w tle, mimo iż Adam zajął na zawsze pierwsze miejsce. Zresztą słusznie. Rozerwać tę zasłonę i poznać tajemnicę Adama, Juliusza, Fryderyka, nie jest chyba możliwe. Niech to zostanie tajemnicą. W Księdze Mądrości są takie słowa:

Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele Dusza jego podobała się Bogu, Dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.

40 lat tylko Juliusz, 40 lat tylko Fryderyk, 40 lat tylko Zbyszek w ciemnych okularach. Zbyszek? Jaki Zbyszek? Maciek. Taka rola trafia się raz na 100 lat. Tylu aktorów było i co? Tylko halabarda. A Zbyszek dostał prezent. Zapalił lampki ze spirytusem dla kolegów.

*

Dla Juliusza liczył się tylko duch. I kiedy jego ciało odpoczywało w paryskiej ziemi już 46 rok, to wtedy bracia Lumiere wynaleźli i zaprezentowali maszynę do zatrzymywania czasu. Jaka szkoda, że ktoś 60-70 lat wcześniej nie wpadł na ten pomysł, nie ustawił kinematografu gdzieś na paryskiej ulicy, i nie sfilmował ówczesnych Paryżan, a wśród nich Juliusza. Juliusz elegancki, z laseczką, w żółtych rękawiczkach idzie do teatru, wolno, bo wiadomo, męczy się przez te suchoty, a kamera ówczesna zapisuje na zawsze, utrwala dla wszystkich postać „sternika duchami napełnionej łodzi”. A potem ta taśma stałaby się relikwią narodową. Może też umieszczono by ją na Wawelu albo wykuto by dla niej w Tatrach specjalną grotę. Kto wie?

*

W bibliotece Marcina siedział Faust i czytał. Czytał łapczywie. Książek miał Marcin tysiące i wciąż nowe mu dostarczano, więc zajęcie miał Faust na wieki całe. Mimo iż kiedyś uświadomił sobie, że wiedza to bolesne złudzenie, jednakże ciągle miał nadzieję, że pozna Prawdę, że uchwyci tą nitkę, i ona doprowadzi go do celu. Że zerwie zasłonę, a tam ukaże się Prawda i sens w czystej postaci. I były takie dzieła, które mogły go naprowadzić na właściwy trop, jednakże coś mu przeszkadzało w sięgnięciu do tych dzieł. Coś albo Ktoś. Mefistofil przybierał różne postaci, wcielał się w różne sytuacje, gdy tylko Faust spoglądał na stojące na wysokiej półce dzieła św. Jana od Krzyża. A to gasło światło, a to opanowywało go znużenie, a to Marcin prosił wszystkich na posiłek. Zapachy wędzonej szynki, prawdziwego chleba, nie pozwalały na myślenie o czymś innym. Trzeba było wszystko rzucić i zacząć jeść.

*

– Może mu podpowiemy, gdzie ma iść, kogo zapytać o ten wiek dwudziesty? – powiedział Marcin do zgromadzonych w jego dworku gości – Podpowiemy, a właściwie może byśmy ostrzegli wszystkich. Panowie, co wy na to?

– Ja napisałem „Biesy” – odrzekł Dostojewski – Tam wszystko jest. Niech się w nie wczytają i zrozumieją wszystko. To jest zapowiedź.

– Ten pożar na razie jest w głowach paru ludzi. Jest jeszcze nadzieja, że się nie rozprzestrzeni. My tutaj sporządzimy listę miejsc, gdzie rodzi się to, co zatryumfuje w wieku dwudziestym, a nawet później.

Poślij tam Jaśka, niech patrzy, niech zobaczy, jak rodzi się zło, ale i dobro.

Te słowa wyrzekł ksiądz Robak.

– Ksiądz u nas, jak to miło – rzekł Marcin.

– Marcinie, postać stworzona ręką mistrza żyje wiecznie.

Pamiętasz, co pisał Goethe w swym „Fauście”:

Znowuście przy mnie, wy chwiejne postacie Których mi onyż śnił się zarys mdły Zaliż wam każę żywym kształtem stać się?

Tak. Goethe stworzył „Fausta”, tam również są odpowiedzi na nasze pytania o dwudziesty wiek.

Ksiądz Robak poczęstował gości tabaką i posłał listę, by każdy wpisał miejsce, które odwiedzi Jasiek.

– Ja – rzekł Robak – już się nachodziłem. Wiecznym emisariuszem zrobił mnie mistrz Adam. Odpocznę trochę, niech młodsi teraz przejmą mą służbę. Jasiek udzielał się w książkach, które nazwano „Chata, którą wieki roztrącą”, i „Wnet zapragną skrzydeł”.

– Te tytuły autor wyciągnął z moich rapsodów – rzekł Juliusz – Czy ktoś mnie pytał o zgodę? A zresztą… ważne, że czytają…

*

Nie ma Go tu – powiedział Anioł Magdalenie…

Ten fragment wiersza, dotyczący tego niesamowitego poranka, przeczytał Juliusz postaci, która raz była Wolandem, raz Mefistem, raz Cziczikowem. Bo właśnie podjechał pojazd, którym podróżował Cziczikow. Była to duża bryczka na resorach, a jej właściciel wypoczywał w salonie Marcina. Cziczikow miał niesamowity dar dostosowania się do otoczenia. Sprawiał wrażenie, jakby zawsze tutaj przebywał, jakby zawsze skupował dusze na litewskich i polskich wsiach.

– Panie Marcinie, czy ma Pan jakieś martwe dusze, chętnie kupię, dobrze płacę. Widzi Pan, papierowe rubelki mam, dużo rubelków.

– Martwe dusze? – tutaj nie ma martwych dusz. Tu są ludzie, którzy trwają zawsze, tu są ludzie, którzy stworzyli dzieła, które zapewniły im nieśmiertelność. Na przykład pan Gogol. Mikołaj Gogol.

*

Cziczikow – diabeł, skupuje dusze rosyjskie, ale to jest mała skala. Wiek XX pokaże dopiero skalę działania Złego. Juliusz Słowacki spędził w Szwajcarii kilka lat swego życia, kilka lat swego życia spędził tam człowiek o mongolskich rysach, który zasiał zło w rosyjskich duszach na wielką skalę. Niewyobrażalną.

*

Ten człowiek o mongolskich rysach wypełnił dokładnie plan Diabła, zasiał zło, kłamstwo i zbrodnie, w nagrodę Diabeł zrobił go bogiem. Ale Diabeł nie byłby sobą, gdyby nie kłamał i oszukiwał. Oszukał diabeł człowieka o mongolskich rysach, gdyż zamknął go w szklanej trumnie, i kazał udawać boga, albo faraona.

*

A w dworku Marcina zgromadzeni Rosjanie zacni, to jest: Anna Achmatowa, Mikołaj Gogol, Fiodor Dostojewski, Sergiusz Jesienin. Zastanawiają się, czyby Borysa Sawinkowa, terrorystę wszech czasów, nie posłać do Szwajcarii z zadaniem, aby unieszkodliwić tego człowieka, zatrzymać jakoś, może pociąg wykoleić, który zmierza do Petersburga. Widzą jednak, że nie można nic zrobić, widzą, że biesy z całej Rosji czekają na wodza, czekają na znak, i doczekają się. Historia musi się dopełnić.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.