Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 12

Gdzieś w ostatecznej krainieA Jasiek? Jasiek postanowił zaskoczyć wszystkich. Wybrał on się mianowicie do dwóch miast, które miały się stać sławnymi w bardzo dalekiej przyszłości. Na razie jednak nic tego nie zapowiadało. A może jednak zapowiadało, tylko mieszkańcy nie potrafili odczytać znaków? Bo znaki są zawsze.

Jasiek znalazł się w Pompejach i Herkulanum i to w roku 75 naszej już ery. Chodził po mieście i patrzył na ludzi, którzy za 4 lata staną się świadectwem swoich czasów.

Czytał kiedyś w bibliotece Marcinowego dworku książkę o archeologii i rozdziały o Pompejach i Herkulanum zrobiły na nim duże wrażenie. Wyczytał też, jak to odkopano tabliczkę z napisem „Strzeż się psa”.

I znalazł ten dom. Rzeczywiście była tabliczka powieszona na murze wokół domu. Patrzał w twarze ludzi i poczuł wdzięczność do autora, że dał mu tak ciekawe życie. Uświadomił sobie, że on również przetrwa, że stanie się w pewnym sensie mitem.

A że przetrwa, to wiedział na pewno. Chociażby na jednej dyskietce, na jednej płytce CD, ale przetrwa. On wymyślony, a jakże prawdziwy. Pomyślał nawet, że kiedyś napiszą o nim książkę, nakręcą film. Ale najbardziej cieszyło go to, że przeczyta o nim ktoś, kogo nie ma jeszcze na świecie. Jeszcze się nie narodził. Narodzi się za mniej więcej 70 lat. No, ale teraz spaceruje po Pompejach. Mógłby właściwie ich ostrzec, ale przecież mu nie uwierzą. A gdyby mu uwierzyli, to przecież nie powstałaby ta piękna książka, którą czytał w bibliotece Marcina z wypiekami na twarzy. Więc niech historia się toczy, jak się ma toczyć.

A teraz musi się spieszyć, bo za tydzień odpływa statek, którym przepłynie do Egiptu, a stamtąd wybierze się w podróż do Ziemi Świętej. Chce podążyć drogą mistrza z Nazaretu. Chce zrozumieć dlaczego ten człowiek przyszedł do nas. Do nas wymyślonych przez Jego Ojca.

*

Juliusz przyjechał do Drezna w Wielki Piątek. Był 1831 rok. Wynajął pokój za 6 talarów na miesiąc, pokój o 5 oknach. A w saloniku lampa alabastrowa, którą wieczorem zapala, i przy niej pisze. 114 lat później całe Drezno zapłonęło. W 1945 roku w lutym 3 dywanowe naloty bombowe zamieniły miasto w proch i pył. Zginęły setki tysięcy ludzi. Była to operacja „Clarion”. Alianci chcieli tym nalotem coś powiedzieć Hitlerowi. Ale my możemy spojrzeć jednocześnie na Julka, który zapala lampę i pisze w Dreźnie swoje wiersze, i na płonące Drezno. Julek nie przewiduje tego, co będzie za 114 lat, chociaż przewidział to, co będzie 130 lat od momentu, gdy pisał „Pośród niesnasek Pan Bóg uderza w ogromny dzwon, dla słowiańskiego oto Papieża otworzył tron”. Zostawimy go w tym Dreźnie, on tam bezpieczny, i podążymy za Jaśkiem i Aleksandrem. Juliuszu, zapal lampę. Dzisiaj nic nie pisz, tylko weź Pismo i poczytaj. Otwórz na chybił trafił.

– Co tam masz?

– Kazanie na Górze.

– Dobrze.

*

Zostawimy Fistonowa w tym pociągu, niech jedzie gdzie mu przeznaczone. Jasiek smutny, ale przecież będzie pocieszony, bo tak powiedział w Kazaniu na Górze Jezus. A my wracamy do dworku. Przybyła tam pewna francuska dziewczyna. Właściwie nikt jej nie zapraszał, ale przecież Marcin wszystkich gości przyjmuje z radością.

– Jestem Sophie, po waszemu Zosia, przybyłam z Paryża.

– Bardzo mi miło – Marcin z atencją przywitał się i patrzał na nią z nieskrywanym zachwytem. Jej uroda była zniewalająca. – Pani, jak się domyślam, ma zapewne tutaj jakieś sprawy do załatwienia.

– No niespecjalnie, chcę poznać to miejsce, bo mój ojciec był tutaj częstym gościem.

– Pani jest córką, przepraszam, kogo?

– Jestem Sophie Pinard, córka Juliusza Słowackiego i Kory Pinard.

Marcin z wrażenia o mało nie upadł.

– Ale… o ile wiem, Juliusz nie ma dzieci.

– Panie Marcinie, ja jestem córką hipotetyczną. Rozumie Pan, mogłam się przecież narodzić. Moja mama była zakochana w Juliuszu Słowackim do utraty tchu, więc dlaczego nie.

– Właściwie wszystko jest na tym świecie możliwe – rzekł Marcin.

A zwłaszcza w tej książce.

Hipotetyczna córka Juliusza Słowackiego i Kory Pinard urodziła się oczywiście w Paryżu.

Kora miała wtedy około 16 lat, prawie tyle, co matka Juliusza pani Salomea, kiedy Juliusz w pamiętnym 1809 roku na świat przychodził. Sophie to po francusku, u nas Sophie będzie po prostu Zosią.

A Julek kiedyś taki wiersz napisał;

Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci To każdy kwiatek powie wiersze Zosi Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci

A Zosia chciała poznać wszystko, co było związane z jej ojcem. Marcin postanowił więc ściągnąć do dworku Jaśka, aby on był za przewodnika. Niech jadą do Krzemieńca, Wilna, Warszawy, aby Zośka mogła zrozumieć ten kraj, tych ludzi, którzy aniołami przecież nie są, a których Juliusz postanowił w aniołów przerobić. Ale gdzie jest Jasiek?

Jasiek idzie śladami Juliusza. Był w Jerozolimie, a teraz widzimy go, jak wchodzi do piramidy w Kairze. Jak go u ściągnąć? Wszak w dworku czeka śliczna dziewczyna.

*

Nie pozostawało nic innego jak ściągnąć Jaśka do dworku. Marcin napisał list i wysłał do wielu miejsc, gdzie Jasiek mógł się zjawić.

Nie uwierzysz Jaśku – przyjechała dziewczyna, około 20-letnia, piękna że aż dech zapiera, i co najciekawsze i najdziwniejsze podaje się za córkę Juliusza Słowackiego. Czego to autor nie wymyśli, a przez to naraża nas, abyśmy zajęli w tej sprawie jakieś stanowisko. Niby wiesz, właściwie to jest możliwe. Ta Kora Pinard szalała za Julkiem. I ten nagły wyjazd z Paryża do Genewy pod koniec grudnia 1832 roku. Taka to była jakby ucieczka. Ale to już nie nasza sprawa. Ty musisz przyjechać i zająć się Zosią. Pokazać jej ciekawe miejsca, wspólnie poczytać dzieła Juliusza, aby ona mogła zrozumieć, kim jest. Więc przyjeżdżaj. Czekam. Marcin.

List Jasiek otrzymał. Wręczył mu go pewien człowiek w Bejrucie, kiedy Jasiek zwiedzał to miasto po pobycie w Klasztorze Bechteszban. A tam Jasiek być musiał, gdyż Julek spędził tam piękne chwile i został obdarowany ogromną butlą z winem. A że Jasiek idzie tropem Julka, więc i ten klasztor zaliczył. List go specjalnie nie zdziwił. Będąc bohaterem tak skonstruowanej książki, musiał się liczyć z różnymi sytuacjami i pomysłami najbardziej, wydawałoby się, fantastycznymi. Tym bardziej że patrząc z klasztoru Bechteszban na jeden z piękniejszych widoków na świecie, słuchał na swoim odtwarzaczu mp3 super przeboju zespołu Omega – „Dziewczyna o perłowych włosach”. Ciekawe tylko, czy Zosia też jest dziewczyną o perłowych włosach. I tylko to go zajmowało. Bo że jest, że istnieje, to było dla niego oczywiste.

*

Zapomnieliśmy o pięknej Eglantynie Pattey. A przecież ona już od pewnego czasu przebywa w naszym dworku. Spędzała głownie czas w bibliotece, wchłaniając w siebie dzieła Juliusza. Wiadomość o przybyciu Zosi zaskoczyła ją zupełnie, to był dla niej cios. Postanowiła więc wyjechać stąd, wyjechać do swojego pensjonatu w Szwajcarii, i tam patrzą na Mont Blanc zastanawiać się, dlaczego Juliusz ją odrzucił.

Wyjeżdżaj piękna Eglantyno, tam czeka na ciebie inny los. Jesteś szlachetna, dobra i piękna, i los uśmiechnie się do ciebie. Zostaniesz panią de Lupe. Pozostanie ci tylko portret Julka namalowany w 1836 roku we Florencji, na którego spoglądać będziesz zawsze. Do końca. Dobra, piękna Eglantyno, pomyśl – mimo wszystko los uśmiechnął się do ciebie. Jesteś na kartach polskiej literatury. Żyjesz. Patrz, ilu przeminęło bez śladu, a ty, póki Juliusz żyje, też żyć będziesz. Bo póki my go czytamy i czytamy o nim, musimy natrafić na ciebie.

*

Nadchodzi rok nieistnienia, nadchodzi straszne bezkwiecie, W tym roku wszystkie dziewczęta wyginą, niby motyle. Ja pierwsza blednę samochcąc i umrzeć muszę za chwilę – I już umieram – o, spojrzyj! – i już mnie nie ma na świecie!

Zosia Jasia oczarowała. Bo Jasiek wreszcie przybył. Europa już zaczynała opasywać się torami kolei żelaznej. Jadąc pociągiem z Warszawy do Wilna, minął po drodze pociąg z Wilna do Warszawy, w którym podróżował Fistonow. Kiedyś będziemy mu towarzyszyć, ale teraz wracamy do Zosi.

Czarne oczy – to po Juliuszu – delikatna cera, jednym słowem piękna dziewczyna. Zacznie się przygoda jedyna w swoim rodzaju, bo gdy zostanie stworzona, to przetrwa. Zostawmy ich, niech się poznają, czeka ich długa droga. Jasiek weźmie Zosię w podróż po świecie, który wymyślił Juliusz, i w miejsca gdzie Juliusz był. I wymyślił Jasiek, że zacznie podróż od Syberii. Tam pojadą, by poznać kogoś, kto do nich podobny. Juliusz go stworzył w klasztorze Betchesz-ban. A nazywał się Anhelli.

*

Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy Podkute szafirowym dookoła sińcem Był klomb i rój motyli i błękit przezroczy.

Odjeżdżają Jasiek i Zosia. Ale czy na zawsze? Nie wiadomo, może na zawsze. Może się zdarzy coś, że do tego dworku, przed którym był klomb z bratkami, już nie wrócą. Tego nie wie nawet autor, bo nie wie on też, co się w tej podróży zdarzy. Pociąg z Wilna do Moskwy był pierwszym etapem ich podróży. Jasiek miał rosyjski paszport z dwugłowym rosyjskim orłem, a Zosia paszport francuski. To wystarczyło, by notatka z odpowiednią adnotacją znalazła się na biurku oficera Ochrany w Petersburgu, który pod nieobecność Fistonowa zajmował się Marcinowym dworkiem, i jego gośćmi. Z Moskwy wyruszyli koleją transsyberyjską do Władywostoku. W ich przedziale podróżowało jeszcze dwóch pasażerów. Jeden to Andriej Szatunow, a drugi Piotr Kropotkin. Andrzej jechał w celach handlowych, a drugi w celach bliżej nieokreślonych.

Czekało ich 2 tygodnie wspólnej podróży, więc chcąc nie chcąc musieli się ze sobą zaprzyjaźnić. Jasiek wziął ze sobą wszystko, co napisał Juliusz. Język polski Zosia znała słabo, ale znała. Korę Pinard i jej siostry Julek zaczął uczyć polskiego, kiedy przychodził do drukarni ich ojca drukować swoje dziwne poematy. Wyciągnął Jasiek z torby pierwszą książkę na chybił trafił, i był to „Król-Duch”. Zosia patrzała przez okno, jednak monotonny krajobraz nużył ją.

Zobacz Zosiu pierwsze zdanie „Króla-Ducha”:

Cierpienia moje i męki serdeczne i ciągłą walkę z szatanów gromadą…

To ta choroba. Od dziecka był nią zainfekowany. Właściwie nieuleczalna. A więc całe życie cierpiał.

I dalej…

i ciągłą walkę z szatanów gromadą…

W tym momencie Zosia spojrzała przez okno i zauważyła ogrodzone drutem kolczastym tereny. To były łagry. Co kilkadziesiąt kilometrów widzieli obóz. Przed nim symbol sierpa i młota, idiotyczne hasła i portrety człowieka o mongolskich rysach, który w szklanej trumnie leżał niczym faraon w Moskwie.

i ciągłą walkę z szatanów gromadą…

Juliusz dostrzegł ten szatański rys w dziejach tego narodu i przeczuwał co się zdarzy.

Zapanowała atmosfera przygnębiająca. Jakże piękny, pełen ciepła i miłości był ten Marcinowy dworek. Ten dworek, który poddani człowieka w szklanej trumnie kiedyś zniszczą, rozjadą czołgami tak, że nie pozostanie kamień na kamieniu. Ale przecież stworzymy go w wyobraźni – gdzie żaden czołg go nie rozjedzie. Żaden.

*

Pod ziemią tętna zakopanych dzbanów Z prochem rycerzy.

– Jakie piękne zdanie, co ono znaczy dla was Jaśku?

Zosia spojrzała w zamyśleniu na Jaśka, który zdziwił się, że ta piękna dziewczyna rodem z Paryża, jadąca z nim w nieznane zainteresowała się zdaniem, które znalazła w utworach Juliusza, jej ojca. I wtedy stała się rzecz dziwna i nieprzewidywalna. Milczący dotychczas pasażer Piotr Kropotkin odezwał się w te słowa:

– Panienko piękna, to są prochy zamordowanych przez nas żołnierzy polskich w lasku pod Katyniem. Tam się potworny mord dokonał. Tam triumfowało zło. A ja jadę na Syberię, i tam będę pokutował do końca mych dni, bo w tym mordzie brał udział mój ojciec. Nie wiem czy będzie mu to wybaczone, ale ja muszę pokutować. Oni chcieli na zbrodni, kłamstwie i krwi zbudować nowy, wspaniały świat… i co zrobili? Zniszczyli wszystko, i długo się nie podniesiemy po ich diabelskim eksperymencie. Ci rycerze polscy cwałują teraz na zielonych łąkach raju, to wiem na pewno, a my zostaliśmy tu z rękoma pełnymi krwi.

*

Barwny ich strój amaranty zapięte pod szyją o Boże mój, jak to polscy ułani się biją…

Co oni osiągnęli tym, że zabili tych rycerzy? Czy to coś znaczy, że stało się to, a potem nastąpiła cisza? Potem zarządzono triumf kłamstwa i ciszę. To coś znaczy, tylko co? Może za wiele lat okaże się sens tego wydarzenia. N razie nie możemy dotrzeć do nitki, która prowadzi do sensu i jest sensem. Jeżeli w tym momencie usunięto ich, usunięto z gry zwanej życiem, to znaczy, że taki był cel, zamysł i plan. Nie, na pewno nie zła wcielonego. Oni przecież są cząstką tej siły, co zła pragnąc, zawsze dobro zdziała. Ale sensu i celu nie odkryje Zosia. Może tylko pytać.

*

Jasiek posłał list do Marcina z opisem ich podróży i relacją z rozmów z Kropotkinem. Marcin odpisał mu błyskawicznie:

„W co ty Jaśku wciągasz tą dziewczynę? Co ją to może obchodzić? Ty wysiądź z tego pociągu (Anhellego ci się zachciało oglądać – nie przesadzaj), wsiądź do pociągu na Petersburg, a potem jedźcie do Paryża, a tam we ją na spacer do lasku bulońskiego, kup białe albo czerwone róże. Love story przeżyj, póki żyjesz. To jest najważniejsze. A ty ją wplątujesz w naszą historię. Po co? Gdybym ja był w twoim wieku… Historię zostaw nam. Przecież Zosia ma czarne oczy(to po ojcu, tak na pewno po ojcu) urodę niesamowitą, a ty o Syberii myślisz, oj Jaśku, Jaśku.

*

Jasiek odebrał list na jednej ze stacji kolejowych.

– Wracamy Zosiu, jedziemy do Paryża.

– Dlaczego wracamy? – Zosia zdziwiona spojrzała na zaaferowanego otrzymanym listem Janka.

– Marcin ma rację, zostawmy sobie tego Anhellego na potem. Muszę ci powiedzieć, że cieszę się, że jesteś, że… to ty taka… piękna.

Pociąg do Petersburga odchodził dopiero w dniu następnym. Mieli czas by pochodzić po mieście. Zostawmy ich samych, bo żadne słowa nie oddadzą tych chwil.

*

Jasiek i Zosia przyjechali do Petersburga. Petersburg przywitał ich pogodą deszczową. Kupili bilety na ekspres „Nord”, który przez Berlin podążał do Paryża. Odjazd mieli wieczorem, o 20, więc te kilka godzin poświęcili na zwiedzanie miasta. Zosia chciała koniecznie zobaczyć miejsca znane z lektur. Zwiedziła kamienicę, w której żył i tworzył Fiodor Dostojewski. Chciała podążyć śladem studenta Raskolnikowa.

– To w tej kamienicy stało się to najstraszniejsze, tu zabił lichwiarkę – poinformował Zosię Jasiek. Rola przewodnika bardzo mu odpowiadała. Czuł się ważny, a ona z zainteresowaniem słuchała jego literackich opowieści. Kiedy przyszli na stację byli zmęczeni, lecz pełni wrażeń, które przetrawią, jadąc ekspresem „Nord” do Paryża. Tam w Paryżu ona będzie przewodnikiem, bo to jej miasto.

*

Otóż wy jesteście niczym i wasze dzieła są niczymIzajasz 41,24

Czy Leonardo da Vinci czytał te słowa? Czy czytał je Jan Sebastian Bach? Tak, on pewnie je czytał, i co?

Powinien przestać tworzyć, przerwać pracę nad swoją Pasją wg św. Mateusza, a nie przestał, nie przerwał pracy. Nie przerwał, bo po to został stworzony, on i wielu innych genialnych twórców. Bo to niczego nie zmienia, gdyż chodzi o coś innego. Oni działali w innej skali, innej rzeczywistości. Niech więc maluje swoje obrazy Leonardo i myśli nad tajemnicą twórczości, życia, i upływu czasu. Za zasłoną jest odpowiedź. Jest na pewno.

*

Wtenczas wspomniałem na dzieciństwo moje Dziwne. Przyszedłem na świat – anioł ciemny

Kiedy Jasiek i Zosia wsiedli do ekspresu „Nord”, który pomknął do Paryża, Zosia otworzyła dzieło Juliusza „Król-Duch”, i to zdanie zastanowiło ją: „…przyszedłem na świat – anioł ciemny”.

– Co to znaczy Jaśku? Anioł ciemny to Juliusz, mój ojciec? Jak to? Przecież pisze, że walczył z szatanów gromadą, ta pisze w pierwszych wersach „Króla-Ducha”. Mało tego, przecież zjadaczy chleba chciał przerabiać w aniołów. Anioł ciemny nie mógłby tego zrobić, nawet by nie chciał.

– Tak Zosiu, to jest zagadka, to jest tajemnica, i ty musisz ją rozwikłać. Ale aby ją rozwikłać, musimy być w tych miejscach, gdzie on był, zbadać jego ślady i sprawdzić, co wyrosło w miejscach, gdzie on próbował zasiać swoje myśli. Innej drogi nie ma.

*

Co ten Marcin sobie myśli? On będzie mówił, co ja mam robić?

Jasiek patrzał na piękną Zosię i myślał o liście Marcina, który nie wiadomo dlaczego, uzurpuje sobie prawo do sterowania jego życiem. W tych sprawach nic na siłę. Co on myśli, że co… w Paryżu spojrzę na Zosię inaczej?

Nie. Dość. Niech on tam w tym swoim kresowym dworku napycha siebie i gości szynką, niech częstuje ich winem, rocznik 1809, i swoim legendarnym chlebem, ale niech nie ingeruje w moje życie.

Tu nie chodzi o Marcina w końcu, tu chodzi o autora książki. Autor użył sformułowania „gdym odjeżdżał na zawsze” co może sugerować, że chce się mnie pozbyć. Nic z tego. Przecież pomysł z Zosią musi kontynuować.

– Zosiu, wysiadamy na najbliższej stacji. Jedziemy do Warszawy. Juliusz pracował tam, odwiedził Usynów, pisał powstańcze wiersze. Jedziemy do Warszawy.

*

Zosia jest śliczna, myśli Jasiek, patrząc na jej twarz. Autor albo nie ma pomysłu jak poprowadzić ten „romans”, albo nie umie, albo nie chce. Co ja będę na niego liczył. Sam biorę sprawy w swoje ręce. Domyślam się, że autor chce nas wrobić w jakieś powstanie, wpuścić chce pewnie w kanał, a z Zosi zrobi pewnie sanitariuszkę, bo to takie polskie i romantyczne.

O, nie. Spróbuję spędzić z nią ten czas dany mi poza historią.

– Zosiu, nie jedziemy do Warszawy, pojedziemy do Kazimierza nad Wisłą. Wynajmiemy pokój i spędzimy tam czas poza naszą historią. Będziemy sami, tylko ty i ja. Nawet autor nie będzie nic o nas wiedział. Ty jesteś moja i tylko moja.

*

I tęskniąc sobie zadaję pytanie Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

Niewątpliwie jest to kochanie. Jasiek spacerował z Sophie po uroczych zakątkach Kazimierza nad Wisłą. Tam po raz pierwszy jej to powiedział, tak delikatnie, mimochodem właściwie. A ona uśmiechnęła się tajemniczo. Więcej już nic nie napiszemy, wszystko jasne.

Marcin tymczasem przeprosił gości i poszedł do swojego młyna, dopilnować by mąka była zmielona jak należy. Goście też rozjechali się po Litwie, gdyż obejrzeć chcieli te piękne miejsca, które rysował Napoleon Orda i fotografował pan Dagere. Dworek opustoszał.

*

Nie wiedziała jak pieścić – nie wiedziała jak nęcić Jakim śmiechem pośmieszyć, jakim smutkiem posmęcić

Sophie była taka zwiewna. Jest zwiewna, bo przecież trwa. A Jasiek coraz bardziej zachwycony nią, przeżywał chwile, których wcześniej nie przeżył. Siadali w malowniczych zakątkach nad Wisłą i przy świetle księżyca on szeptał jej, że kocha, a ona:

Nie wiedziała jak pieścić – nie wiedziała jak nęcić Jakim śmiechem pośmieszyć, jakim smutkiem posmęcić

I tą niewiedzą Jasiek był zachwycony. I przeżyli piękne chwile, jedyne, które powinien przeżyć każdy, ale nie każdemu są dane.

A może by teraz pojechać w góry, bo w górach bliżej do nieskończoności – pomyślał Jasiek.

Jedziemy w Tatry Zosiu, pokażę ci piękno gór.

*

Juliusz nigdy w Tatrach nie był.

Chodził za to po Alpach. 31 lipca 1834 wybrał się z grupą przyjaciół na 20-dniową wycieczkę. Opisał ją w liście do Matki, lecz zastrzegł, że:

Żadne opisy nie odmalują Wam zieloności szmaragdowej, którą widać w dolinie – tych domów białych, które po niej są rozsypane – tej góry żółtego koloru – tych gazowych chmur, które się wieszają po jej szczytach. A ja – to wszystko – widziałem.

I jeszcze pisze:

Obrazy, które sobie Twoja imaginacja utworzy, będą może piękne, ale nie będą tymi samymi obrazami, które teraz ja widzę we wspomnieniach. Czyż ludzie nie wynajdą kiedy jakiego środka, który by lepiej niż pismo i malarstwo wystawiał przedmioty. Dziwna i głupia myśl.

– Widzisz Sophie, tak pisał Juliusz, przewidywał wynalazek aparatu fotograficznego i kamery.

Jasiek próbował zacząć rozmowę z Sophie, która milcząca i zamyślona patrzyła w okno pociągu zmierzającego do Zakopanego.

– Nie mam ochoty jechać w góry, wysiądźmy w Krakowie, pochodźmy po mieście, pokażesz mi ciekawe miejsca, góry zostawmy na później – dobrze Jasiu?

– Dobrze Zosiu, dobrze, wysiadamy w Krakowie.

Prośby Zosi Jasiek zawsze odbierał jak rozkaz i jeszcze zadowolony był, że może coś dla niej zrobić, dla dziewczyny, którą kochał.

W Krakowie pierwsze kroki skierowali na rynek. Przed kościołem Mariackim czekało kilkanaście dorożek zaprzężonych w konie. Okazało się, że właśnie ksiądz udziela ślubu poecie i dziewczynie, jak mówili woźnice, „od nas, prostej, z ludu”.

Pan poeta Rydel brał ślub.

– A gdzie będzie przyjęcie weselne? – zapytał Jasiek.

– W Bronowicach panie, niedaleko.

*

– Właściwie to musimy tę chatę w Bronowicach opuścić. Co tutaj się dzieje? Tutaj nie ma miejsca dla nas Zosiu. My jesteśmy z innej opowieści. Popatrz, pan Wyspiański patrzy na to wszystko, i niechybnie to opisze. A jak on to opisze, to już na zawsze wtłoczy ich w swój dramat. I już zawsze będziesz musiała tańczyć, bawić się, i przeżywać coś, czego nie rozumiesz.

– Ależ Jasiu… zostańmy. Patrz, jak te kolorowe pary wirują, patrz, jaka panna młoda szczęśliwa, nawet Rachela tańczy. Zostańmy.

– Nie. Idziemy Zosiu po śladach Juliusza. On nigdy w Krakowie nie był i nie będzie.

– Skąd wiesz Jaśku, że nie będzie? Skąd wiesz?

*

Musimy się stąd wyrwać, Zosiu, wyrwać na zawsze. Tutaj historia jest na każdym kroku. Gdzie się nie ruszymy, autor wplątuje nas w dzieje tego dziwnego kraju. To wszystko jest już mistyczne, historyczne. Każdy kamień, drzewo każde, już nawet każdy dom, fabryka, stają się ważne, historyczne, dziejowe, jedyne i niepowtarzalne. Jedziemy do pensjonatu Pani Pattey w Genewie. Tam w ciszy i spokoju pomyślimy co dalej, jak wyrwać się spod władzy autora tej książki. Jak pokonać tę sprzeczność. Bo póki on pisze, jesteśmy, żyjemy, a jednocześnie musimy robić to, co on sobie wymyśli, co on chce. Ani jest to przyjemne. Weźmy na przykład takiego Pana Tadeusza, on ciągle przyjeżdża pod ten ganek w Soplicowie, a może on by chciał gdzie indziej pojechać. Nic z tego. Albo Raskolnikow, może on nie chciałby zabijać, a tu, widzisz, autor włożył mu tę siekierę do ręki już na zawsze. I nie ma wyjścia z tej sytuacji.

A my?

My na razie jesteśmy to na weselu w Bronowicach, to w Kazimierzu, i właściwie autor się waha, w którą stronę iść. Ale kiedy nas wpuści w jakąś rolę według niego ważną, to już na zawsze będziemy ją odgrywać. Więc musimy uciekać. Pensjonat Pani Pattey jest odpowiednim miejscem. No i może spotkamy tam Eglantynę.

– Nie wiem Jasiu, czy to dobry pomysł, i myślę, że mówienie mi o Eglantynie jest nie na miejscu.

– Eglantyna była potem Zosiu. Najpierw była Kora Pinard.

*

Pierwszy etap podróży to Wrocław. Juliusz tak napisał: „…wyjechałem w nocy, smutno mi było – zdawało mi się, że uciekam…”

Dlaczego on napisał, że ucieka?

Zosia pokazała ten fragment listu do matki Jaśkowi w dyliżansie, który ich wiózł do Wrocławia.

Juliusz wtedy, w marcu 1831 roku też zapewne jechał dyliżansem, i miał wrażenie, zresztą słuszne, że ucieka, bo uciekał, inaczej tego nazwać nie można. Trwa powstanie, nazwane potem listopadowym, które rozpoczęli młodzi ludzie, jak on. Ważne dni w historii tego kraju, a Juliusz Słowacki ucieka. Uważa się za osobę zbyt cenną, by ginąć. Musi przecież stać się Juliuszem Słowackim. Szkoda oddawać teraz swoje życie, kiedy jego nazwisko nikomu nic nie mówi. I kiedy przyjeżdża do Wrocławia, jest nikim. Po 17 latach tam wróci, ale wtedy jego nazwisko będzie robić piorunujące wrażenie, co samo w sobie jest zadziwiające, gdyż mało kto przeczytał jego poezję, a mimo to Juliusz Słowacki jest numer dwa. Bo numer jeden jest Adam i nic nie da się tutaj zmienić. Nic.

*

Mamo moja kochana, śliczny kraj opuściłem i może już do niego nigdy nie będę mógł powrócić.

To jest zdanie z listu wysłanego przez Juliusza z Wrocławia, listu do matki oczywiście. Patrząc z naszego punktu widzenia, Juliusz właściwie kraju nie opuścił. Ale Wrocław mu się nie podoba, uważa, że miasto jest nudne. Wyrywa się na zachód. Czeka na niego Londyn, Paryż, a wcześniej Drezno. Czeka i Genewa, i ten pensjonat pani Pattey, do którego zmierzają bohaterowie naszej książki, Zosia i Jaś.

Właściwie Juliusz przybył do pensjonatu, jadąc z zachodu, z Paryża, więc należałoby Jasia i Zosię również tam przenieść, by powtórzyli tę drogę. Tymczasem dyliżans zmierza do Wrocławia, a w nim Jaś zaczął bardzo interesującą rozmowę.

– Tak myślę, że moglibyśmy uwolnić się spod władzy autora.

– Co masz na myśli?

– To, że musimy robić to, co wymyśli autor. Teraz jedziemy w jakimś idiotycznym dyliżansie do Wrocławia, niby tropami Juliusza, a to już mnie tak nie interesuje. Ja mam inny pomysł na to nasze życie, nawet jeśli jest ono literackie. Powiem ci więcej, nie przepadam za Juliuszem Słowackim. Wydaje mi się on taki zarozumiały, przekonany o własnej wyjątkowości w stopniu trudnym do strawienia dla mnie a myślę, że nie tylko dla mnie. No i rzecz najważniejsza, te jego utwory, te wiersze, poematy, dramaty, są zawile, niezrozumiałe i nikt absolutnie nikt ich nie czyta. Może tylko jacyś szaleni pasjonaci, ale ich jest niewielu. Pamiętasz te jego słynne zdanie „aż was zjadacze chleba w aniołów przerobi”? Nikogo nie przerobił w anioła, mówię ci, nikogo.

*

Juliusz jedzie dyliżansem z Paryża do Genewy. Szybko, bardzo szybko, podejrzanie szybko zdecydował się na wyjazd z Paryża, ku rozpaczy Kory Pinard. 26 grudnia 1832 roku o godzinie siódmej wieczorem wsiadł do dyliżansu. Jechał ciemnymi paryskimi ulicami i myślał, że opuszcza Paryż na zawsze.

Jadąc przez tereny górskie, często z dyliżansu wysiadał i szedł piechotą, wyprzedzając dyliżans o milę drogi. Po paru dniach przyjechał do Genewy i tam, chodząc po mieście, znalazł „ładny pensjon w wiejskim domu, kilkadziesiąt kroków od miasta położony”. No i spotkał tutaj Eglantynę.

Nikt by o niej nie usłyszał, gdyby nie ten przypadek, ze Juliusz wybrał akurat ten dom bo mu pewnie przypominał czasy spędzone w Krzemieńcu. Weszła dzięki temu na zawsze w dzieje polskiej literatury i szkoda tylko, że Juliusz nie poprosił o jej rękę. Liczyła na to. Chciała być Eglantyną Słowacką z domu Pattey.

Nie wyszło. Szkoda!

*

Gdzieś zagubiliśmy Fistonowa. A on tymczasem zmierza do Szwajcarii. Jednakże nie ma on zamiaru zamieszkać w pensjonacie pani Pattey, podziwiać urodę Eglantyny, grać w szachy z Juliuszem. Dostał inne zadanie, ma jechać do Zurichu i tam zlikwidować niejakiego Uljanow. Ochrana już od jakiegoś czasu miała go na oku i teraz decyzja zapadła. Ten człowiek musi zginąć, gdyż jego działalność może doprowadzić do upadku Rosji.

Kurier jadący z Petersburga dostarczył Fistonowowi oprócz kilkunastu tysięcy rubli parasol z przemyślnie wbudowanym mechanizmem. Była to sprężyna, na końcu której umieszczono ostrze z trucizną działająca błyskawicznie. Teraz należało tylko dostać się do Zurichu i wykonać zadanie.

*

A Jasiek z Zosią zbliżają się do Genewy. Mają nadzieje, że w pensjonacie pani Pattey będą wolne pokoje. Liczą na to, że spotkają Eglantynę.

*

Goście Marcina poszli na spacer, część nawet rozjechała się po Litwie. Chciał im Marcin pokazać różne miejsca. Wilno, Kowno, Szawle, Jaszuny, Troki, Lida. W Trokach spotkali Napoleona Orde. To polski malarz, który rysował i malował ciekawe polskie i litewskie miejsca. Zamki, pałace, dworki. Zaprosił go Marcin do siebie. Obiecał Napoleon, że przyjedzie. Przywiezie obrazy i zrobi wystawę.

*

Jeszcze nie teraz.

Następny tom naszej książki – cyklu „Imię moje jak dźwięk pusty” rozpoczęty. Cel jakby bliżej, już zarysy widać, osiągniemy go ale… jeszcze nie teraz.

*

Na grobie Robespierra taki napis:

Przechodniu, nie płacz po nim, bo gdyby on żył, to ty nie żył byś na pewno.

Maksymiliana Robespierra zaprosiliśmy do dworku Marcina Cumfta w Radziwiliszkach. Przyjechał, rozmawiał ze wszystkimi, ale z chwilą, kiedy przybyli chłopi z Wandei, gdzieś zniknął. Musimy go odszukać. Posłuchać co on powie i co powiedzą nam, żyjącym w XXI wieku, powstańcy z Wandei, wierni Bogu i królowi. A Maksymilian Robespierre też był wierny. Sobie.

*

W bibliotece Marcina siedział zatopiony w lekturze książki stary Żyd Natan. Był on kiedyś właścicielem antykwariatu w Krakowie, a książki to była jego pasja. Godzinami całymi siedział i czytał, a klientów zbywał opryskliwym „nie ma”, mimo iż książka była, stała na półce. Bo on nie chciał się rozstawać z książką, bo to tak jakby rozstawał się z kimś bliskim, z przyjacielem. Nie wiadomo, kiedy wszedł do naszego dworku, ale wszedł. Siedzi i czyta. Wszystko dla niego ciekawe, ważne. Wszystkie książki traktuje niczym ważną rozmowę z kimś bliskim. Za jego czasów książki przemycano, on sam przemycał. I „Pana Tadeusza” i „Dziady”, i nawet książki Juliusza, którego Natan nie zawsze rozumiał. A każdy dzień zaczynał Natan od czytania Świętej Księgi. Ukochał Psalmy, bo to drogowskaz dla niego, i piękne słowa. A dzisiaj myślał o tym wersecie Psalmu drugiego:

Przeczże się poganie buntują, a narody przemyślaną próżne rzeczy.

Ten naród, który przyjął jego, ciągle się buntował. A te książki, które przewoził przez kordony zaborcze, tylko w tym pomagały. On nie rozumiał tej niecierpliwości Polaków, trzeba czekać. Cierpliwością pokona wszystko, a tu taki Mickiewicz i Słowacki każą im iść w bój, i co najgorsze, bez broni. Duchem pokonać armaty i karabiny. Ale biznes to biznes. Chcą czytać, to Natan im przemyci książki, i niech czytają. Niech się przerabiają w aniołów, niech płacą kolejną daninę krwi z najlepszych. Taki już ich los. I Natan czytał ich księgi i nadziwić się nie mógł.

*

Nie będzie już walki o to, kto ma być dowódcą.

A ta walka jest zawsze. Dowódca zresztą jest potrzebny, byle był mądry i wiedział, do czego zmierza. Zresztą w dziejach byli różni dowódcy. U Marcina zjawiło się też paru dowódców. Bo Juliusza można tak określić, mimo iż on dowodził tymi, których jeszcze nie było. Jeszcze się nie narodzili nawet. To ciekawe.

*

Jesteś prawdziwym cudem tego świata. Jesteś wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny.Phil Bosmans

Że Juliusz, Adam czy Fryderyk, to rozumiem, ale ja czy ty, niepowtarzalny, wyjątkowy, albo ten tam, co to nic wyjątkowego nie uczynił. Ale okazuje się, że potrzebny był. Nawet swojego grobu nie ma. Kiedyś miał, ale potem zbudowano tam nowe miasto i zatarły się wszystkie ślady o tamtych. Niepojęte to tak bez śladu, bez pamięci.

*

Każde wydarzenie ma swoją głębię. Patrzę na zdjęcie będzińskiej synagogi, której już nie ma, i przypominam sobie zdarzenie z córką Jaira, zwierzchnika synagogi, w jednym w miast Izraela. Córka Jaira umarła, a potem ożyła, chociaż Jezus powiedział, że ona tylko śpi. Blisko będzińskiej synagogi jest kościół i Żydzi wychodzący z synagogi, idący obok kościoła do swoich domów musieli słyszeć opowieść sprzed 2000 lat o przełożonym synagogi i jego córce. Czas nie ma tutaj znaczenia, bo tutaj nie chodzi o głębię czasu, tutaj chodzi o coś więcej. Przełożony synagogi zwraca się do tego, który jest Posłany. Coś mu każe zwrócić się właśnie do Niego.

*

Coś w tym jest, że tak często pojawia się w dziejach narodu wybranego motyw ojca i córki. Nawet nasza wielka literatura przejęła ten motyw. Bo i Juliusz Słowacki w swym dramacie „Ksiądz Marek” umieszcza Judytę i jej ojca jako jednych z bohaterów dramatu, i Stanisław Wyspiański w „Weselu” też sprowadza na wesele do Bronowic Żyda z córką Rachelą. A u nas w Będzinie żyd Herszlig wędrował z córką po Gzichowie, Brzozowicy, i odszedł z nią na zawsze wywieziony z getta na Warpiu. Coś w tym jest.

*

Każda rzecz widzialna okazuje się znakiem, symbolem niewidzialnym. I to, co niewidzialne, ważniejsze jest od widzialnego.

*

A może jest tak, że klęska, upadek to odwrotna strona sukcesu i zwycięstwa. Na pewno tak jest.

Tam w dworku Marcina rozpoczął się koncert Jana Sebastiana Bacha. Gra na organach w kościółku niedaleko, to i słychać go dobrze. Wieczór jest jesienny. Jak wtedy wygląda świat, wiadomo. Opisano to na wiele sposobów, namalowana, i zawsze dodawano, że to niepełny obraz, niepełne słowa, że urok jesiennych chwil jest nieprzekazywalny. Jest nieprzekazywalny, ale cóż jest przekazywalne? Wracajmy do Bacha.

Ta jego gra w tym otoczeniu, nastroju, to jest to coś, do czego się wraca, bo to jest kwintesencja życia. Tych chwil ważnych, momentów skupiających w sobie wszystko. No więc Bach gra. Mgły unoszą się nad łąkami, chmury układają się w fantastyczne kształty. A Juliusz? Co robi Juliusz? Wyszedł i pali cygaro. Suchoty, w ogóle słabe zdrowie, a on pali. Niech pali. Obmyśla rapsody „Króla – Ducha”. Kiedyś te rapsody będzie deklamował w tajnym teatrze w Krakowie człowiek, który został słowiańskim papieżem. Juliusz to wie. Wie, że nie pasuje do tej epoki, w której żyje. A jednocześnie jest konieczny w tej epoce. Musi przygotować nowe zastępy. Więc przygotowuje.

*

Za 18 minut zajdzie słońce. Zapalamy szabasowe świece. To jest odwieczny rytuał. Juliusz zobaczył światełko w domu pewnego Żyda. Jest piątek i wszędzie zaczyna się szabat. A szabat to uświęcenie czasu. I tutaj tysiące kilometrów od Ziemi Obiecanej, gdzie płynie rzeka Niemen, czy tam gdzie płynie Przemsza, czy Wisła zaczyna się święto odwieczne.

*

Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych

Tak zaczyna się Psalm I. Wcześniej pisaliśmy o tym człowieku, który budził strach. Nie on jeden zresztą. Nazywał się Robespierre. Mówimy teraz o nim i o tym, że te słowa są ponadczasowe. On był występny, rady jego były złe, i tylko złe. Wielu go posłuchało na ich nieszczęście, i Europy, ale Wandea go nie posłuchała. Teraz Maksymilian siedzi w salonie Marcina, słucha Bacha, i myśli o Wandei. Myśli o chłopach, którzy nie chcieli postępu i wolności, równości i braterstwa, tak jak rozumiał te hasła Maksymilian de Robespierre.

Co jakiś czas pojawia się w historii jakiś występny człowiek i namawia do zła. Znajduje takich, którzy za nim idą, i pozostawiają za sobą ruiny i zgliszcza. I tak już musi być. Bo tak jak ponadczasowe są słowa Psalmu, tak ponadczasowe jest zło i występni, którzy są i będą pośród nas. A może to my.

*

Borges kiedyś tak napisał:

Niech inni się chełpią stronami jakie napisali; mnie dumą napełniają te, które czytałem.

Parę książek można by zabrać w wieczność, mimo iż tam będzie wszystko jasne. Ale przecież będą tam biblioteki, muszą być. Przecież Urszulce Bóg stworzył tam dworek z Czarnolasu. Wszystko było tak samo, identyczne. Tylko rodziców nie było, ale to przecież kwestia czasu, jeżeli czas jest tam jakąś kwestią. Wiersz Leśmiana o Urszuli to coś, co przełamuję barierę czasu. Naszego czasu. Bo w innych miejscach raczej niezrozumiały jest, chociaż kto wie. Ale wracając do bibliotek. Będą tam wszystkie książki świata, i nieograniczona ilość czasu, by je wszystkie przeczytać.

*

Jesień nudna jesień… Ciągłe słoty angielskie mgły przeniosły się do Paryża – i często wieczorem nie można znaleźć dobrze znanej ulicy… słychać huk i turkot niewidocznych powozów – i tylko latarnie kabrioletów we mgle płyną i migają.

Tak wyglądała jesień w Paryżu w roku 1832. Juliusz wszystko widzi poetycznie, filmowo. Te kabriolety we mgle to przecież piękna scena z filmu, którego jeszcze nie nakręcono. Na razie. Pisze też Juliusz, że „nigdy tak zdrów nie byłem, jak teraz”. Jesień dla ludzi chorych na suchoty to niebezpieczna pora, ale Juliusz ma 23 lata i choroba jeszcze nie spowodowała za wiele spustoszeń w jego organizmie.

*

Aby ratować zdrowie Juliusz wyjechał do Szwajcarii. Jechał do Genewy dyliżansem. Ta podróż była bardzo oryginalna, gdyż Juliusz często z dyliżansu wysiadał, wyprzedzał go, idąc pieszo. I tak zajechali do Genewy. Tam znalazł, pochodziwszy trochę, bardzo ładny pensjonat. Tutaj zaczęła się historia z Eglantyną. Eglantyna była piękną dziewczyną, szkoda, że Juliusz nie związał się z nią. Ale przecież nie tylko uroda decyduje o związkach.

*

To sobie przypominał Juliusz, paląc cygaro przed dworkiem Marcina. A tam dyskusje trwały o życiu, o świecie, o przeszłości i przyszłości. Oni wszyscy tam trudzili się, aby zrozumieć swój czas, zrozumieć świat, rozplątać zawiłości życia. Próbowali, próbowali, i co? I nic. Świat toczył się, tak jak miał się toczyć. Usłyszał Juliusz jak Woland, który przybył z Moskwy, wyrzekł słowa „będzie to, co ma być”. Będzie próbował Maksymilian Robespierre i jemu podobni tworzyć nowy świat, lepszy według ich mniemania, ale pozostawią po sobie ruiny, zgliszcza i górę, wielką górę trupów. Słuchając tych namiętnych dyskusji układał Juliusz strofy „Króla-Ducha”.

Wieszcze się jawią w ogniu i guślarze Przepowiadają przyszły świat nieznany Co w pieśni stworzę, to się zaraz pokaże Przyprowadzone na świat przez szatany. Każdy wiek wielki miał prawdy ołtarze…

Robespierre zbudował ołtarz dla Rozumu. Ale czy Rozum przeniknie Tajemnicę?

*

Jesień w Genewie była inna.

Często z panną Eglantyną siadamy na ziemi w ogrodzie – i słuchając szmeru spadających liści, marzymy o wielkich rzeczach.

O czym może marzyć Juliusz. Talent otrzymał, i to taki, jaki zdarza się raz na 500 lat. Sława przyjdzie, musi przyjść, więc on marzy o domku na wsi, ogródku, i życiu spokojnym bez wzruszeń, życiu sielskim, anielskim. Takie życie nie dla niego. Po co wtedy talent poetycki i nieprawdopodobna umiejętność tworzenia wersów, jakich jeszcze nikt przed nim, i nikt po nim nie stworzył. Bo to, co on pisze, to nie dla ludzi z XIX wieku. On pisze dla przyszłości, dalekiej przyszłości.

Ja, istota Nieznana wtenczas na ziemi nikomu…”

Juliusz, istota nieznana. I wtedy, i później i teraz. Za wiele Juliuszu żądasz od czytelników, od ludzi. Za wiele.

*

Ciągle wraca to zdanie:

… i tylko latarnie kabrioletów, we mgle płyną i migają.

Juliusz, zresztą nie tylko on ujrzał taki poetyczny obraz, i tak go opisał. Inni przeszli nad tym do porządku, ot, normalna rzecz. Ale ciekawe jest co innego. Kto wtedy w tych kabrioletach jechał i gdzie. I gdzie oni teraz. Dobrze byłoby powiedzieć im, że nie tak całkiem rozpłynęli się we mgle. Nie tylko w tej mgle jesiennej roku 1832, ale we mgle czasu. Juliusz utrwalił ich. Chociaż w taki sposób. Kiedyś badacze dotrą do tego, odkryją, kto jechał w tych kabrioletach, kto rzucił okiem na niepozornego przechodnia, który potem ich unieśmiertelnił. A oni nawet o tym nie wiedzieli. Nic a nic.

*

Nie wiadomo, kiedy Juliusz nauczył się grać w szachy. Nie wiadomo, kto go nauczył. Nie wiadomo, czy Juliusz grał dobrze, ale pewnie tak, gdyż umiał wiele rzeczy przewidywać. W każdym razie w pensjonacie pani Pattey grywał w szachy m.in. z pewnym protestanckim pastorem. A w dworku Marcina też grają w szachy. Szachy Marcina to arcydzieło sztuki. Wszystkie figury ręcznie rzeźbione, specjalnie zamówione przez Marcina. Rzeźbione w bursztynie.

*

25. urodziny Juliusz spędził w pensjonacie pani Pattey. Kiedy się obudził o 7 rano, zauważył, że jakaś ręka rzuciła na jego łóżko bukiet kwiatów. Przeważnie spał do 10, ale dzisiaj wiadomo, 25 lat. A to Eglantyna, piękna i dobra rzuca kwiaty. I jeszcze jedno, jakaś angielka, która też mieszka w pensjonacie, gra z rana na fortepianie. Oto Julku twoje życie.

*

Litewskie kołduny wniesiono. Ich zapach rozchodził się po całym salonie. Goście Marcina z apetytem próbowali tego przysmaku i kiedy jedli wszedł nowy gość. Dziwny co nieco.

– Faust jestem. Żyłem przez wieki w podaniach ludowych, aż mistrz słowa nad mistrze, pan Goethe, umieścił mnie na zawsze w swym poemacie.

– A Mefistofeles też przyjdzie? – zapytał Marcin.

– On zapewne już tu jest – rzekł Faust – tylko nie wiem, jaką tym razem przybrał postać.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.