Dead Can Dance – recenzja koncertu w Royal Albert Hall 26.10.2012 oraz płyty „Anastasis”

Anastasis – Dead Can DanceChoć od koncertu Dead Can Dance w Royal Albert Hall minęły już dwa miesiące, nie mogę napisać z czystym sumieniem, że emocje po nim opadły. Tamtego wieczoru opuszczając tę elegancką wiktoriańską salę koncertową, wiedziałam, że było to przeżycie unikatowe w moim życiu i będę dążyć do tego, aby je powtórzyć, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. Okazję będą mieć na pewno fani zespołu w Polsce, i to nie jedną, a trzy – w 2013 roku Dead Can Dance zagra aż trzy koncerty: 11.06.2013 – Hala Stulecia (Wrocław), 12.06.2013 – Opera Leśna (Sopot), 14.06.2013 – Dom Muzyki i Tańca (Zabrze).

Fani Dead Can Dance czekali na nowy studyjny album aż szesnaście lat i choć kilka lat temu Lisa Gerard i Brendan Perry ruszyli pod tym szyldem wspólnie w trasę koncertową, to fani ich talentu musieli zadowolić się ich solowymi projektami, a nową płytą zespołu – dopiero w połowie 2012 roku. Anastasis to greckie słowo oznaczające zmartwychwstanie. Czy zespołowi faktycznie udał się ten powrót z martwych (przyznać trzeba, że to dość długa przerwa w działalności studyjnej, która niejeden zespół może wieść na zatracenie; niejeden, ale moim zdaniem nie Dead Can Dance), pozostawię Waszej ocenie, chociaż obawiam się, że wszyscy Ci kierujący się miłością do starych projektów zespołu i oczekiwaniami podbudowanymi latami przerwy w działalności Dead Can Dance mogą uważać, że w porównaniu z ich poprzednimi płytami ich nowe dziecko nie jest wybitne. Ja też uważam, że ich twórczość okresu lat osiemdziesiątych jest świetna i jedyna w swoim rodzaju, ale „Anastasis” jest albumem dojrzałym, wyważonym i chyba takim, który kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu pewnie by nie powstał – myślę, że na pewno nie w tak nowoczesnym brzmieniu. Choć Brendan przyznał, że z elektronicznych rozwiązań skorzystał tylko w dwóch utworach, to jednak nie da się ukryć, że na płycie korzystano z sampli żywych instrumentów, a nie z instrumentów jako takich. To, przyznaję, było dla mnie tą brakującą wisienką na torcie – na koncercie korzystano bowiem z sampli, podczas gdy efekt totalnego zauroczenia słuchacza i widza (mnie, niekoniecznie innych) na koncercie można byłoby osiągnąć np. za pomocą żywej sekcji dętej czy smyczków.

Na płycie głos Perrego brzmi wyjątkowo dojrzale, a Lisa jak dawniej czaruje swoimi możliwościami wokalnymi, choć odnoszę wrażenie, że nie szarżuje już tak jak dwadzieścia lat temu. Co moim zdaniem może wpływać na negatywny odbiór krążka, to fakt, że osiem utworów zostało podzielonych w ten sposób, że połowę wykonuje Lisa, połowę Brendan, i mogą one sprawiać wrażenie, że album jest kompilacją solowych płyt tych artystów. Co więcej, to utwory, w których słychać niesamowity głos Lisy, są wyraźnie nacechowane wpływami bliskowschodnimi, podczas gdy te, w których główną rolę odgrywa głos wokalisty, przywołują na myśl jego solowy dorobek (fani albumu „Ark” raczej nie będą zawiedzeni). Na koncercie oboje wypadli na żywo rewelacyjnie – jego głos koił, a jej powodował potężne ciarki na plecach, a najbardziej chyba przy wykonywaniu kultowego The Host of Seraphin, choć fani solowych projektów Lisy też nie mogli być zawiedzeni, wykonała ona bowiem utwór Now we are free zamykający osławioną ścieżkę dźwiękową z filmu Gladiator.

Wracając do najnowszej płyty, która stanowiła rzecz jasna główny punkt programu, została ona wykonana w całości i z dużą dbałością o detal, choć Agape zostało wykonane w szybszym niż na krążku tempie. Otwierający płytę i koncert Children of the Sun o wymowie pogańskiej pokazał, że Brendan potrafi ciągle wyśrubować swój głos bez wielkiego wysiłku.

Zespół występując na żywo, nadal potrafi wprowadzić swoją ezoteryczną muzyką w niesamowity hipnotyczny nastrój, czasem podniosłymi, niekiedy żałobnymi klimatami, choć jak wspomniałam już wyżej – więcej żywych instrumentów poza kilkoma perkusyjnymi i klawiszami byłoby na pewno bonusem dla koneserów muzyki. Część brzmień instrumentalnych była wygrywana z syntezatorów. Mimo to wysłuchać ten kultowy zespół na żywo jest przyjemnością niezwykłą i początkowo bardzo surowo przeze mnie oceniona Lisa Gerrard przez większość koncertu niekomunikująca się z publicznością (robił to Perry) i zachowująca się jak starożytny posąg – piękny, ale zimny – pod koniec wyszła ze swego skupienia, w którym trwała przez ponad półtorej godziny, i okazała się wdzięczną i ciepłą kobietą, posyłając buziaki publiczności.

Przed koncertem publiczność została rozgrzana przez Davida Kuckhermanna grającego na instrumencie zwanym hang. Solista został zaproszony do wspomagania trasy Dead Can Dance przed ich występami, ale także wziął udział w ich występach, grając na instrumentach perkusyjnych. Jego gra na instrumencie relatywnie młodym, bo wynalezionym w 2000 roku przez Szwajcarów – składającym się z dwóch odpowiednio wyprofilowanych i połączonych ze sobą stalowych półkul, przypominających nieco patelnie wok, wpisała się dobrze w nieco etniczny klimat koncertu.

Całość dopełniły dość subtelne światła, na co zwracam uwagę, gdyż w dzisiejszych czasach osoby odpowiedzialne za światło na koncertach potrafią poszaleć, a ich uczestnicy – wyjść z bólem gałek ocznych, jeśli nie głowy. W Royal Albert Hall, która sama w sobie jest dość dostojnym miejscem, nie było miejsca na takie fanaberie – światła były subtelnym tłem dla doskonałej uczty muzycznej. Jeśli jesteście fanami Dead Can Dance, to z tej uczty nie wyjdziecie zawiedzeni, może jedynie głodni, nawet jeśli nie kochacie Anastasis tak jak innych, starszych płyt. Ja zakochiwałam się w niej stopniowo, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem, nie w biegu, nie podczas mieszania w garach czy sprzątania łazienki, ale w skupieniu, spokoju, ciepłym kocu i na wygodnej kanapie, wsiąkałam w nią coraz głębiej i głębiej. Koncert zaś był dla mnie wydarzeniem na miarę ważnego misterium – zapadającym w pamięć bardziej niż jakiekolwiek wydarzenie duchowe, w którym miałam okazję uczestniczyć.

Lista utworów zagranych na koncercie 26 października 2012 w Royal Albert Hall

  • Children of the Sun
  • Anabasis
  • Rakim
  • Kiko
  • Lamma Bada
  • Agape
  • Amnesia
  • Sanvean
  • Nierika
  • Opium
  • The Host of Seraphim
  • Ime Prezakias
  • Now We Are Free
  • All in Good Time

Bis:

  • The Ubiquitous Mr. Lovegrove
  • Dreams Made Flesh

Bis 2:

  • Song to the Siren (Tim Buckley cover)
  • Return of the She-King

Bis 3:

  • Rising of the Moon

Dla zainteresowanych podaję odnośnik do You Tube, z nagraniem całego koncertu, choć uprzedzam, że amatorska kamera nigdy nie odda tego, jak dobrze zespół brzmiał na żywo. Ja, przyznaję, z sentymentu wracam do tego nagrania raz na jakiś czas i łza kręci mi się w oku.

Karolina Grochalska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.