Dzieci w Polsce mają ostatnio mocno pod górkę. Nie wiem, dlaczego politycy się tak na naszych najmłodszych współobywateli uwzięli... Może chodzi o to, że dzieci nie głosują, więc najłatwiej im dosolić, nie ponosząc za to wyborczych konsekwencji?
Najpierw było zamieszanie z zajęciami dodatkowymi w przedszkolach, potem posłali te biedne sześciolatki do nieprzygotowanych na to szkół, a teraz jeszcze chcą boroków zagłodzić. Wszystko za sprawą rozporządzenia ministra zdrowia (to ponoć nawet jakiś sławny profesor jest!), który w rozporządzeniu z 26 sierpnia 2015 r. w sprawie grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełniać środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach
1 (ufff – oni chyba dostają jakieś premie za ilość użytych słów!) zarządził, że teraz już wszystkie dzieci będą zdrowe. Przecież każdy wie, że aby naprawiać świat, wystarczy tylko chcieć. No i być ministrem. Potem jest już z górki, trzeba tylko czegoś zakazać albo nakazać i od razu wszystkim żyje się lepiej. Najwyraźniej partia rządząca przypomniała sobie swoje stare hasło. Niestety. Nasi politycy mają poważne problemy z przewidywaniem konsekwencji swoich wiekopomnych decyzji.
Pewnie każdy, kto ma dziecko w przedszkolu lub szkole, wie, że od września między innymi sól i cukier zostały w „jednostkach systemu oświaty” praktycznie zdelegalizowane. W zasadzie słusznie, bo są pewnie bardziej szkodliwe niż – dajmy na to – marihuana, której nie można bez problemu nabyć nawet w celach leczniczych. No ale z drugiej strony, każdy, kto choć raz w życiu jadł nieposolone ziemniaki, wie, jak drastyczna była to decyzja! Miało być zdrowiej, a jak na razie skutki są takie, że obiadów na stołówce często nie chcą jeść nawet nauczyciele. Kucharki codziennie wylewają hektolitry niedosłodzonych kompotów i wyrzucają pewnie tony niejadalnych ziemniaków. Rodzice oczywiście nie chcą płacić za obiady, których ich dzieci nie chcą jeść. Dzieci noszą do szkoły słoiki z solą. Nauczyciele konfiskują kontrabandę (sami zresztą po kryjomu używając zdelegalizowanych substancji). Dzieci są głodne. Rodzice nie chcą, żeby ich dzieci głodowały, więc dają im pieniądze na jakąś bułkę... Głodne dzieci kupują w sklepach za szkołą coś, co można szybko na przerwie zjeść... Dziwnym trafem najczęściej są to słodkie batoniki. Naprawdę tak trudno było przewidzieć, że tak będzie?
Niestety ministerstwo zapomniało zabronić sprzedaży soli i słodyczy w całym kraju! Nie przewidziało też w rozporządzeniu kar, za wnoszenie do szkół własnych solniczek, przypraw, batoników, czipsów, koli i wszelkich innych diabelskich wynalazków. Mało tego, nikomu nie przyszło do głowy, że zawsze gdy jest popyt, w naturalny sposób wychodzi mu naprzeciw podaż! W szkołach zaczęły więc powstawać nielegalne, konspiracyjne, obnośne sklepiki organizowane przez samych uczniów, bo ci bardziej przedsiębiorczy kupują słodycze i napoje w sklepie po drodze, a następnie sprzedają je kolegom prosto z plecaka!
Spekulacja, czarny rynek, kto wie, może nawet zalążek przyszłych organizacji mafijnych! Jak za 10 lat politycy zakażą używania soli w domach, to nasze dzieci zaprawione w bojach będą tę nielegalną substancję dostarczać nam z wolnego świata (pewnie z Marsa)! Zresztą, kto wie, co jeszcze do tego czasu może okazać się trujące.
Wszystko wskazuje na to, że będzie trzeba teraz zacząć wyścig z pomysłowością uczniów i zabronić im kategorycznie wszystkich możliwych sposobów omijania przepisów! Boje się, że ministerstwu może nie wystarczyć wyobraźni. Po raz kolejny sprawdza się nieśmiertelna mądrość nieodżałowanego mędrca Stefana Kisielewskiego: Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane innych ustrojach!
W każdym normalnym ustroju (wiem, że w XXI wieku takich ze świecą szukać) dzieci należą do rodziców i to oni decydują, co jest dla potomstwa najlepsze. Nie twierdzę, że nie ma złych rodziców, ale w 99% wypadków rodzice kochają jednak swoje dzieci bardziej niż minister zdrowia. Naprawdę. Zresztą, jak to kiedyś ktoś bardzo trafnie ujął, człowieka, który kocha dzieci bardziej niż rodzice, nazywamy pedofilem. Ja chciałbym w tym miejscu gorąco zaapelować, żeby pedofile z rządu trzymali jednak ręce z daleka od moich dzieci. Niech zabraniają soli i cukru w sklepiku oraz garkuchni sejmu. Ośmiorniczki bez soli smakują pewnie równie dobrze.
No i ostatnia sprawa. Sól to nie jest jakiś nowy wynalazek. Nawet książki mojego dziecka (nota bene bardziej przypominające komiksy niż podręczniki) twierdzą, że kiedyś była nazywana „białym złotem”, a nie jak dzisiaj „białą śmiercią”. Autorzy niestety nie zmieścili między obrazkami informacji, że przez całe stulecia sól odgrywała ogromną rolę w gospodarce, polityce, a nawet wierzeniach religijnych. Przede wszystkim zaś jest niezbędnym składnikiem diety, pełniąc ważną funkcję w procesie trawienia i oddychania. No ale minister zdrowia powinien już wiedzieć, że istnieją badania twierdzące, że zdrowym ludziom nadmiar soli wcale nie szkodzi (prędzej jej zła jakość), a jej niedobór i owszem. Mój dziadek sól jadł na potęgę i dożył 90 lat. No ale mój dziadek mieszkał na wsi, nikt mu do talerza nie zaglądał i większość życia przeżył bez telewizora! Zaryzykuję więc odważną tezę, że to nie sól i cukier jest naszym największym problemem. Zabija nas przede wszystkim stres związany z pracą na dwóch etatach, wiązaniem końca z końcem i ogólnie życiem w naszym kochanym, teoretycznym i demokratycznym państwie prawa, rządzonym przez pedofilów-idiotów, pijanych posłów-osłów, bankierów-blagierów i dziennikarzy robiących ludziom wodę z mózgu. Boże, spraw, żeby największym problemem Polaków była zawartość soli w zupie ucznia topionego w jednostkach zunifikowanego systemu oświaty.
Aaa! I byłbym zapomniał. Oczywiście obowiązkowe ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne należy zlikwidować! Ministerstwo Zdrowia też! Proszę zwrócić uwagę, że wtedy mielibyśmy w kraju jednego (podobno bardzo dobrego) kardiochirurga więcej, który zamiast marnować papier na głupie rozporządzenia, uratowałby w tym czasie kilku ludzi.
Dz.U. poz. 1256.