Felietony > Jak przeżyć w Polsce i nie zwariować

Co z tym polskim?

Gitte JensenJuż dobrych kilka wieków temu wybitny polski humanista Mikołaj Rej z Nagłowic zauważył, że „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. W rzeczy samej – powodów do dumy nam nie brakuje. Aktualnie polski jest 26. językiem świata pod względem ilości użytkowników, a także 2. najczęściej używanym językiem słowiańskim. W różnych rankingach i zestawieniach odnośnie do poziomu trudności polski zawsze należy do pierwszej dziesiątki. Dlaczego więc nasz język ojczysty ulega systematycznej degradacji i z jakimi problemami zmaga się współczesna polszczyzna?

Główny problem stanowi fakt, że Polacy sami nie do końca doceniają wyjątkowość swojego języka – jego złożoność, bogactwo słowotwórcze, fleksję czy chociażby karkołomną ortografię. W polskim systematycznie przybywa zapożyczeń, które o ile mają sens i zastosowanie w języku np. informatycznym, o tyle w korporacjach wszystkie angielskie „drafty” i „agendy” mogłyby z powodzeniem zostać spolszczone. Jeszcze niedawno polonistów gorszyło pozytywne wartościowanie rzeczowników poprzez użycie słowa „super”. Jednak obecnie „super” brzmi niczym swojski staropolski relikt w porównaniu z „cool” czy „awesome”. W Polsce dość małą wagę przywiązuje się do spolszczania wciąż bombardujących nas desygnatów obcojęzycznych, a Rada Języka Polskiego zbyt wolno reaguje na procesy zachodzące w języku związane z dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. Zupełnie inaczej sprawa ma się w krajach takich, jak np. Islandia, gdzie mała liczba użytkowników języka islandzkiego (ok. 320 000) wymusza szczególną dbałość o czystość tego języka. W związku z tym Rada Języka Islandzkiego – Íslensk málstöð – systematycznie tworzy islandzkie odpowiedniki nawet dla takich internacjonalizmów, jak telefon („sími”) czy komputer („tölva”).

Jak już wspomniałam, polski króluje w rankingach najtrudniejszych języków świata, niestety jak się okazuje, bywa on także zbyt trudny dla jego rodowitych użytkowników. Polacy popełniają karygodną ilość błędów w mowie codziennej. Co najgorsze wiele z tych błędów weszło na stałe do żywego języka, toteż coraz mniej osób zadaje sobie trud, aby rozróżnić właściwe zastosowanie formy „tę” lub „tą” albo powiedzieć „wziąć” zamiast „wziąść”. Na dodatek wskutek rozpowszechnienia błędnych form, niektóre z nich zostały ostatecznie uznane za poprawne! Stąd też takie maszkarony, jak „poszłem” czy „tysięczny” są obecnie równie prawidłowymi formami co „poszedłem” i „tysiączny”. Oprócz tego błędne użycie form w języku polskim jest praktycznie ignorowane, a w mediach pojawia się coraz więcej wtórych analfabetów, którzy bez żenady opowiadają o tym, że jakieś zdarzenie miało miejsce „półtorej roku temu” lub że czekali na coś „półtorej miesiąca”. Kultura języka polskiego w mediach pod względem jakości wypowiedzi jest zatrważająca, pomijając już nawet samą treść.

Kolejnym problemem, który uznałabym za poważny, jest nadmiar przekleństw używanych przez użytkowników języka polskiego. Przekleństwa same w sobie są fascynującym zagadnieniem lingwistycznym, gdyż na ich podstawie można stworzyć socjolingwistyczny portret danego społeczeństwa. Na przykład w języku duńskim wulgaryzmy odnoszą się do piekła, szatana lub terminologii rybackiej, zaś w języku polskim, jak powszechnie wiadomo, odwołują się one do aktów seksualnych lub narządów intymnych. Wulgaryzmy są naturalnym elementem każdego języka i ich użycie z umiarem i zgodnie z sytuacją jest jak najbardziej zrozumiałe. Sytuacja jednak zmienia się diametralnie, gdy dochodzi do różnego rodzaju nadużyć, gdyż zgodnie ze znaną powszechnie maksymą – co za dużo, to niezdrowo. Nic zatem dziwnego, że poziom debaty publicznej obniża się do granic możliwości, jeżeli w wypowiedziach osób ze świata kultury słyszymy stwierdzenia, że nowo wybrany papież jest ch***m. Nie będę również rozpisywać się o polszczyźnie naszego staczającego się „szoł-bizu”, gdzie „d**y”, „k***y” i „ch**e” są na porządku dziennym i nachalne nadużywanie tym podobnych określeń ma zapewne na celu wprowadzenie narodu w stan „wulgaryzmowej znieczulicy”. Równie zawstydzające jest rozpowszechnienie polskich przekleństw za granicą. Podróżując, wielokrotnie miałam do czynienia z cudzoziemcami, którzy dowiedziawszy się, że jestem z Polski, próbowali zaimponować mi znajomością języka polskiego. Niestety, ku mojej rozpaczy, znajomość ta ograniczała się zazwyczaj do jednego słowa, rozpoczynającego się od litery „k”.

Kolejnym ważnym zagadnieniem, na które warto zwrócić uwagę, jest polska ortografia. Jej kondycję najlepiej widać w internecie – szczególnie na przeróżnych forach i portalach społecznościowych, gdzie Polacy robią porażające błędy ortograficzne, nawet w najbardziej wydawałoby się banalnych słowach. Coraz więcej internautów odpuszcza sobie używanie polskich znaków (i nie mówię tu wcale o Polakach piszących z zagranicy, gdzie nie zawsze mają dostęp do polskiej klawiatury), a nawet rozpoczynanie zdań wielką literą. Interpunkcja w internecie także kuleje, zaś do wielu wypowiedzi dodawane są typowo sieciowe (i oczywiście obcojęzyczne) akronimy takie jak LOL czy LMAO. Plagą stały się także błędy semantyczne, czyli niepoprawne używanie wyrazów – np. mylenie „bynajmniej” z „przynajmniej” lub „vice versa” z „vis-á-vis”, co świadczy o poważnym problemie współczesnego społeczeństwa polskiego, jakim jest analfabetyzm funkcjonalny (wtórny). Trudno jednak dziwić się takiemu stanowi rzeczy. Przede wszystkim Polacy nie czytają i nie chodzi tu wyłącznie o ludzi z nizin społecznych. Nie brakuje w Polsce absolwentów uczelni wyższych, którzy po skończeniu studiów nie otworzyli już ani jednej książki, a ich jedyną lekturą jest „Viva” lub „Super Express”. Brak obcowania z literaturą piękną bądź fachową prowadzi do zubożenia słownictwa, a także obniża zdolności krasomówcze i analityczne. Nic zatem dziwnego, że przeciętny Polak używa w mowie codziennej zaledwie 1500–2000 słów słów!

Co zatem zrobić, aby poprawić podupadającą kondycję języka polskiego? Na pewno warto indywidualnie zastanowić się nad swoją dbałością o język, ortografię i fleksję. Analizujmy na bieżąco swoje wypowiedzi i dbajmy o poprawność swojej korespondencji. Nie wstydźmy się też bycia purystami językowymi – reagujmy na rażące błędy, gdyż ignorowanie ich stopniowo doprowadza do ich powielania, a ostatecznie akceptacji. Czytajmy i piszmy jak najwięcej, abyśmy nie zmienili się w Rejowskie „gęsi”, które sprowadzą swój język do prymitywnego gdakania – karykaturalnej nowomowy o uproszczonej pisowni, wzbogaconej o obcojęzyczne zapożyczenia.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.