Boczek

Kasia SzymczukJedziemy. Na wieś. Nie powiem, żebym się nie stresowała. Zawsze jest tak, że pierwsze wrażenie najważniejsze. A jak się nie spodobam? W stresie plotę różne głupstwa i zachowuje się irracjonalnie, a to właśnie idealna sytuacja do kompromitacji. Podróż się dłuży, jest już noc, widoczność na poziomie „ciemno jak w dupie”, ale M. twierdzi, że wszystkie drogi i tak prowadzą do Białopola. I chyba ma rację. Na 50 km przed metą oddaje mu ochoczo kierownicę, natychmiast żałując, że to zrobiłam. Nic nie widzi, ale jedzie. Dobija setki, a ja widzę w wyobraźni wszelaką leśną zwierzynę wyskakującą zza gąszczy wprost pod nasze auto. Czy „Zdrowaś Mario” wystarczy? Za swojego życia najwięcej pacierzy odmówiłam właśnie w aucie. Dojeżdżamy gdzieś za dziesiątym „teraz i w godzinę śmierci naszej”.

Pies. Duży Budyń zostaje Kisielem do końca mojego pobytu, z uwagi na lepką ślinę, którą mnie uraczył na przywitanie. M. nie mówił, że jest taki duży, a ja się boję dużych. Sztywnieje od progu. Mama M. zaprasza do środka i wchodzimy do kuchni. Leży on. Pachnący i dymiący. Nigdy wcześniej nie widziałam M. tak podekscytowanego i podnieconego jak wtedy na widok cieplutkiego jeszcze boczku. Chciałabym, żeby patrzył tak na mnie, gdy mnie rozbiera. Chciałabym, żeby z takim samym zapałem kroił, szarpał, rozgryzał moje ciało co tłuste kęsy boczku. Chciałabym, żeby tak kapało mu z brody, gdy mnie całuje. Siedzę na taborecie z oczami wbitymi w M. Jakże chciałabym być teraz tłustym, ciepłym boczkiem. Mogłabym hasać pomiędzy jego zębami a podniebieniem, przenoszona do przełyku przez wilgotny język. Mógłby mnie zjeść z apetytem, ale boczek wydaje mu się smaczniejszy i pożywniejszy niż ja. Ja – zimna i surowa.

Nie dziwię się M., że chce tu wracać. Tu jest wszystko, niebo, zapach, barwy, wspomnienia, rodzina i przyjaciele. M. zaprasza do Białopola swojego przyjaciela – Pana W. M. Dużo mi opowiadał o dzieciństwie, dojrzewaniu więc jestem bardzo ciekawa tego spotkania. Pan W. to wysoki mężczyzna o dość szczupłej sylwetce. Pewnie boczek tylko małymi kęsami, widelcem i nożem. Ujmujący jest tembr jego głosu, spokojny, ciepły i zrównoważony. Taki do zasłuchania. I tak samo spokojnie prowadzi moje auto, nie szarpie, nie wierzga. Czuje.

Lubię taki spokój w ludziach. Bardzo miło było poznać Pana W. Wzbudził we mnie ogólną sympatię i chęć słuchania powyżej godziny, co u mnie zakrawa na pewną perwersję. Nie wymieniając M., którego mogę słuchać śpiąc, jedząc, czytając, gotując i Bóg wie co jeszcze robiąc, stwierdzam, że Pan W. nudziarzem zapewne nie jest i obcowanie z Nim jest niezwykle przyjemne.

Z całą pewnością wyjazd do Białopola, był tym, czego mi było trzeba. Wytrzepałam na polnych drogach wszystkie swoje złości, żale oddałam Nepomucenowi, smutki wylałam do Bugu, obnażyłam się teresińskim górom i zjadłam boczek. W końcu poczułam, że serce bije, żołądek boli i ciało drży.

Siedzę w kuchni… Tak, to dla M. chcę pachnieć boczkiem, wieczorem maciejką, a rano budzić Go zapachem letniej burzy. Trzymam je jednak w zamkniętym pudełku. Czekam, aż On znajdzie klucz i poczuje wszystkie moje wonności.

Aha, już wiem, że Pan W. jednak ostrożności w jeździe nie posiada.

Kasia Szymczuk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.