Felietony

Andrzej, czyli sztuka łucznictwa

Sztuka łucznictwaW „Polityce” z 8 lipca tego roku można było przeczytać dość długi artykuł o filantropach (mecenasach) z Doliny Krzemowej. Mianowicie rzecz to o bogaczach, którzy finansują badania naukowe ludziom poświęcających się nie dla pieniędzy i sławy, ale w jakimś sensie pro publico bono (dla dobra publicznego), co wszakże nie oznacza pasji i przyjemności.

Bardzo delikatnie i nieśmiało przypominam o tym, że historia świata składa się z utrzymywania artystów wszelkich sztuk, badaczy, pedagogów i pasjonatów przez ludzi majętnych, których stać na przeznaczenie pieniędzy nie tylko na owe, zdawałoby się, nikomu niepotrzebne zachcianki i wymysły, ale także po prostu na utrzymanie tych nierzadko balansujących na granicy społecznego zapotrzebowania pasjonatów. Czyżby? W zasadzie to nigdy nie wiemy, co przyniesie nam, jako społeczeństwu w rozumieniu państwowym, czy lokalnym, korzyść. Na szczęście filantropi nie pytają. Przykłady można mnożyć, choćby przy okazji mnóstwa organizacji non-profit. Zdecydowanie bardziej czytelne są jednak dary pieniężne przekazywane dzieciom i młodzieży, mniej lub bardziej uzdolnionym, wszakże zajmującym się czymś innym niż bezmyślne siedzenie przed laptopem, przed telewizorem oglądając kolejne animowane lub fabularne odcinki przeróżnych cartoon, wpatrując się w idiotyczne przeistoczenia ice bucket challenge w YouTube, z przyrośniętymi do dłoni iphone’ami, ipodami, tabletami w trakcie jedzenia, siedzenia na sedesie, w wannie, zamienionymi zbyt wcześnie z pluszakami, bo trzymanymi zamiast nich przy poduszce podczas snu. Cóż, jakże miło zobaczyć roześmiane, albo skupione (aczkolwiek zadowolone) dzieci, dumne z siebie, wiedząc, że dorzuciło się do ich występu konnego, muzycznego, plastycznego, sportowego parę groszy. Nawet jeśli takiego kilkulatka, bądź nastolatka, nigdy więcej nie zobaczymy na scenie, na boisku, przy sztalugach, w siodle, z instrumentem muzycznym lub sportowym narzędziem w rękach. Nawet jeśli nie otrzyma Paszportu Polityki kiedyś. Czy nie zrobi doktoratu… Bo chwila zwycięstwa, docenienia, dowartościowania może sprawić ogromnie dużo.

Oczywiście, Kętrzyn, jak każde inne miasto, ma mnóstwo do zaoferowania w takim zakresie i pewnie wielu powie, że nie trzeba filantropów. Są koła zainteresowań utrzymywane samorządowo, są pasjonaci zajmujący się dziećmi z racji wykształcenia i własnych zainteresowań, zdolności i osiągnięć. Jednakże dziecko ma w sobie tę ciekawość świata (i słomiany zapał też niestety, co jednak zrozumiałe), która wielokrotnie prowadzi je w inne rejony dostrzeżone tam, gdzie nawet nie przyszłoby do głowy ich rodzicom. Na przykład na wieś. Ale o tym za chwilę.

Powiedziałbym, że jeśli bohaterem takiej kętrzyńskiej filantropii jest niezawodzące nigdy potrzebujących MTI Furninova Polska, to jednym z najmniej docenianych ludzi, pozostającym w cieniu kętrzyńskiego centrum, jest Andrzej Frankowski. W żadnym razie jednak nie jest to postać nieznana. Chyba od zawsze możemy w lokalnej prasie podziwiać, fascynować się (a może i czuć się zażenowanymi) jego fotografiami kobiet, wysublimowanymi, czystymi, na swój nieco prowokacyjny sposób przecież delikatnymi, zawsze na tle przyrody. O właśnie, natura ma dla fotografa Frankowskiego niezwykle ważne znaczenie. Tak ważne, że nie lubi podobno tracić czasu na zbędne rozmowy, dokumentację, plotki, obmawianie, partykularne interesy. Jego zajmuje obiekt, obiektyw i tło. Aż dziw, że dał się namówić na wystawę w Galerii Kętrzyńskiego Centrum Kultury. A już całkiem wydaje się niemożliwe, że był obecny na wernisażu.

Nie, nie, to nie jest jakaś postać wyłaniająca się z mgieł snujących się nad mazurskimi bagnami. To nie żaden filmowy Robin Hood, wychodzący spośród gęstwiny drzew z powiewającymi na wietrze długimi włosami. Andrzeja Frankowskiego albo fotografa, albo łucznika, można zobaczyć choćby na rowerze, objuczonego właśnie aparatem fotograficznym, łukami i pojemnikiem na strzały, których strzec musi i dbać o nie w sposób niezwykły. Delikatne i cenne to instrumenty jego pasji, jego filozofii jego… propozycji dla najmłodszych, choć nie tylko. Swój świat ćwiczeń łuczniczych ma zdaje się gdzieś tam na Górce Poznańskiej, choć coraz trudniej znaleźć na niej odludne, ciche i w miarę czyste miejsce. Przytulony do innej znanej postaci kętrzyńskiego altruizmu, jeśli chodzi o najmłodszych, które się tam garną jak do najmilszej przedszkolanki (oczywiście mowa o Agnieszce Waraksie i jej Wakacjach w Siodle w Kątach), stara się, choć porusza się bez auta i liczy na uprzejmość rodziców dowożących swoje dzieci na jazdy konne, być i zafascynować starych bywalców i gości przygodnych Kątów łucznictwem. Ta sztuka w jego wykonaniu, choć posiadająca aspekt przede wszystkim filozoficzny, w jakiś niewytłumaczalny sposób przyciąga i wciąga. Momentalnie zaczynają się przy tym długowłosym i brodatym łuczniku-fotografie kręcić chłopcy i dziewczynki. Pada pomysł założenia szkółki łuczniczej, budowania wąwozie obok stajni Agnieszki miejsca do ćwiczeń. Andrzej kosi trawę, wycina krzewy, dzieci zbierają, grabią, pomagają. Plany mówią o strzelnicy z prawdziwego zdarzenia, o tarczach, o maskownicy, dzięki której niegubione byłyby cenne strzały, z delikatnymi lotkami, często wykonanymi własnoręcznie. Słynna już jest opowieść o poszukiwaniu jednej czy dwóch strzał w gęstwinie. Ot, skutki ćwiczeń…

Andrzej Frankowski pojawia się w Kątach raz na jakiś czas. Kwestia dojazdu. Także życie rodzinne. I rzecz jasna fotografia. Mimo że dzieciom ani nie matkuje, ani tatusiuje (jak sam kiedyś powiedział), kilkoro najmłodszych czeka na niego. Może właśnie cała radość w innej atmosferze? W tych chaszczach, utrzymaniu ciężkich dość łuków, naciąganiu długich strzał, pomaganiu w budowaniu swojego przecież miejsca gdzieś tam daleko w sensie metaforycznym od miasta, telewizorów, komórek i laptopów.

Sztuka łucznictwaSztuka łucznictwa

Andrzej wielokrotnie powtarzał, że mu przykro, że nie jest w stanie zapewnić wszystkim, szczególnie tym najmłodszym, odpowiednich łuków, dać do ręki strzał. Jest to sprzęt dość drogi, ale z kolei, ci cierpliwi zawsze mogą się doczekać jego pomocy, podpowiedzi, nauki i… dowartościowania. Nie wyklucza to jednak, a wręcz przeciwnie, tworzy grupę fascynatów i pasjonatów, którym nie przeszkadzają drobne przeciwności. Oni mają nadzieję, ba! wiarę, że szkółka się narodzi. A że Andrzej jest dobry w tym, co robi, świadczą przecież jego fotografie i opowieści dzieci o łucznictwie w podkętrzyńskiej wsi.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.